Gdzieś daleko, na jednym z dekoracyjnych wzgórz, dwunastopiętrowy Chrystus z betonu rozkłada opiekuńczo swe ręce. A mówią mi tu ciągle, że powinien je załamywać.
Przeszedłem wiele kilometrów bulwarami wzdłuż oceanu i nie kupiłem żadnej ze stu wysp w zasięgu oka. Nie mam fantazji. Nie mógłbym rościć pretensji do tytułu carioca. Co innego Jacques Deffense, kupiec z Sao Paulo. Spacerował ulicą i przypadkowo
zajrzał
do lokalu, gdzie odbywała się licytacja. Sprzedawano właśnie wyspę Raimundo z zatoki Cuanabara. Trzydzieści siedem tysięcy dwieście metrów kwadratowych lądu i malowniczą legendę: w czasach papieża Grzegorza VII wykradziono z Watykanu, przewieziono tutaj i ukryto na wyspie szczerozłote figury dwunastu apostołów naturalnej wielkości. Cena wyspy: trzysta tysięcy dolarów.
Nie mam fantazji, najwyższej cnoty obywateli Rio de Janeiro, Miasta Styczniowej Rzeki, gdzie – żeby od razu było wiadomo – nie ma żadnej rzeki.
|