- Twoje zdrowie, pani!
Wino było wyborne w smaku i ledwie spełniłem jeden puchar, zrobiło mi się bardzo wesoło. Przede wszystkim dlatego zapewne, że nie przyzwyczajonemu do alkoholu szybko zaszumiało w głowie. Ale cóż, trzeba to wyznać, stopniowo, mimo że stawiałem opór - udzielał mi się szampański humor Królowej. Wychylała jeden puchar po drugim, jak wódkę a nie wino, łapczywie pożerała łakocie, sypała żarcikami, miłymi słówkami, a przede wszystkim śmiała się, śmiała się
z całego serca
. Była w tak naturalny sposób serdeczna i miła, że straszne przeżycia, sceny, jakich byłem świadkiem na tarasie, zapadły gdzieś w podświadomość - zbladły. Czułem się jak człowiek, który przebudził się z koszmarnego snu i widzi wokół siebie serdeczne, bliskie twarze. Patrzyłem na tę sympatyczną, grubiutką kobietkę, w której oczach, błękitnych jak niezabudki, pląsały psotne światełka, słuchałem jej miłego, dziewczęcego głosu i wprost nie mogłem uwierzyć, że to ta sama osoba, która z obłąkańczą radością skazywała na okrutną śmierć zależnych od siebie dworzan.
Bawiliśmy się wspaniale. Królowa stale inicjowała gry i zabawy rodem z repertuaru dziecięcych rozrywek, bawiliśmy się w kółko graniaste, w głuchy telefon, w ślepą babkę, goniliśmy się w berka między meblami.
|