ety, aktora i piosenkarza, słynnego Franka Wedekinda. Widzieliśmy ją na scenie, podziwialiśmy jej wysoki kunszt. Teatr Wedekinda, drapieżny i skandalizujący, groteskowe w nim widzenie społecznych układów i motorów działania ludzi – podsuwały mi myśl, że z tego źródła mogli czerpać – w pewnej mierze i każdy na swój sposób – Tuwim, Gałczyński i Witkacy. Tuwim wziął ekspresję, Gałczyński chwyty formalne, Witkacy szaleństwo. Przedstawienie nie potwierdziło tych myśli – Polacy poszli znacznie dalej.
Wiejska sadyba Ruth i Charles'a, stare i wielkie chłopskie domostwo urządzone było
luksusowo
, estetycznie i niemodnie. W pokojach błąkał się nastrój przełomu wieków, melancholia z uprzejmym uśmiechem, w szafach i gobelinach grasowały mole.
Do niemieckiej niedawnej przeszłości wracałem myślą w kraju niechętnie, z przekory wobec nachalnej antyniemieckiej partyjnej propagandy, tragiczny marsz Niemców za brunatnymi wodzami i ich wojenna klęska szybko oddalały się i blakły. Tutaj przeszłość wracała nieproszona. W czasie wojny często zadawałem sobie pytanie, co będzie, jeśli wygra ją Hitler. – Czy Niemcy mogli przed Amerykanami zbudować bomby atomowe i wojnę wygrać? – spytałem w Ogrodzie Angielskim, nad szklanką piwa, niemieckiego dzie
|