Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k12460
Tytuł:
Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNA
Źródło: Kamień na szczycie Kroniki Drugiego Kręgu Księga II
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Ewa Białołęcka,  
Data publikacji: 2002
- Pora tobie żony szukać. Własny jaki kąt mieć.
Wężownik skinął głową twierdząco. Właściwie dlaczego nie miałby zostać? Tyle lat już włóczy się gdzieś na obczyźnie i co mu z tego przyszło? Zobaczył kawał świata, wyszumiał się, a i tak tutaj, w domu, okazało się najlepiej, najbezpieczniej, najmilej . Ta uboga chatka o niskiej powale z dyli uwędzonych w dymie wydała mu się najbardziej pożądanym miejscem na ziemi. Dobrze byłoby zatrzymać się wreszcie na stałe w czterech ścianach i mieć pewność, że te same zobaczy się po przebudzeniu jutro i pojutrze, i już zawsze. Wężownik zadumał się nad tym. Rybaczenie nie było żadną karierą dla maga o jego talencie, ale czy robiłby co innego, gdyby ślepy los nie wskazał go palcem w chwili narodzin? Pracowałby teraz równie ciężko, jak ojciec i brat, i pewnie uważałby się za wykształconego, gdyby umiał napisać własne imię. Magiczny talent ujawnił się u niego, gdy był jeszcze trzylatkiem. Z dnia na dzień przestał należeć wyłącznie do rodziców. Jego ojciec i matka musieli pogodzić się z tym, że kto inny miał decydować o doli ich małego synka. Obcy, zadufani w sobie mężczyźni zaczęli pojawiać się pod ich dachem, ucząc Wężownika rozmaitych światowych mądrości. Przekonując o tym, że przeznaczony jest do wyższych celów i wpajając mu dyskretnie pogardę dla sposobu życia jego ziomków - niepiśmiennych i ciemnych. Powinien codziennie błogosławić matkę, że nie uwierzył w to, a w każdym razie nie do końca. Ileż miłości musiała w sobie znaleźć, ile mądrości, by wyprostować jego myśli i oczyścić z arogancji! Miał szczęście - nie dała się przekonać, zastraszyć ani przekupić - pozostał w domu aż do dwunastego roku życia, choć Krąg mógł go zabrać znacznie wcześniej. Może zaważyło tu pięć mogiłek dziecięcych pod ścianą chaty. Między nim a Pławikiem urodziła się dwójka, a po Strużce jeszcze troje i żadne z dzieci nie dożyło pierwszych urodzin. Pomoc chłopca w gospodarstwie wydawała się niezbędna przynajmniej do czasu, póki jego młodsze rodzeństwo nie podrośnie. Wykorzystali ten czas najlepiej, jak było można - ojciec wprowadził go w tajniki rybołówstwa, uczył budowy łodzi, matka zachęcała do strugania w drewnie i wbijała mu do głowy długie rodowody przodków żyjących od wieków wokół wielkiego jeziora. Recytowali je wraz z Pławikiem wieczorami, patrząc jak ogień dogasa w palenisku i przepalone szczapki czerwienieją, upodabniając się złudnie do rubinów. Żaden z nich nie widział nigdy rubinów, ale tak właśnie je sobie wyobrażali - wielkie, czerwone jak gorejące węgle. Matka szyła coś lub łatała, póki starczyło światła, słuchała ich, kiwając leciutko głową w takt wersetów, a gdy kończyli, sama zaczynała snuć opowieści wesołe lub straszne - choćby takie jak ta gadka o narzeczonej utopisze, co ukochanego pod wodę zwabiła, sinymi ustami wpiła się w jego wargi, by dech mu odebrać i na zawsze już w głębinie omotać.
- Wężownik, słuchasz ty mnie?