Zza drewnianego kontuaru wzywa mnie sprzedawca losów loteryjnych. Jakby w Cristalinie nie dość było jeszcze hazardu.
Ktoś pyta z grzecznym uśmiechem, czy nie nabyłbym biletu lotniczego do Sao Paulo lub Rio de Janeiro. Uśmiech jest prawie tak gładki jak wdzięczny grymas stewardesy w samolocie, którym przyleciałem do Brazylii. A więc w Cristalinie są ludzie zamożni – stać ich na powietrzne podróże. A więc to miasto
na niby
, które ledwie pojawiło się na mapach, traktują już na serio wielkie towarzystwa lotnicze.
Przy barze, gdzie łapczywie wlewam w siebie piwo, dochodzi do spotkania z panem Odilonem de Oliveirą, właścicielem fazendy "Furnas". Oliveira ma trzydzieści pięć lat, wygląda jak jeden z garimpeiros – brodaty, w dziurawym słomkowym kapeluszu, w wysmarowanych brezentowych spodniach i rozchełstanej koszuli. Bardzo malowniczy milioner. Tylko długopis w kieszonce zdradza jego status społeczny. Mieszka wraz z rodziną w Brasilii. Cieszy się z poznania polskiego reportera.
|