***
To, co z zatoki wyglądało jak las, było w rzeczywistości
pierścieniem
drzew otaczających ścięty czubek góry. Dom stał pośrodku otwartej, dość równej przestrzeni, porośniętej trawą i usianej kamieniami. Od zachodu musiało znajdować się urwisko, bo gdzieniegdzie tylko zza zębatej skalnej krawędzi wychylał się czubek dębu, sosny czy akacji. Wlewała się tamtędy wstęga światła, a wzrok sięgał hen, aż po horyzont, za który osuwało się purpurowe, rozdęte słońce. Pasemka granatu ledwie widoczne na tle przykrytego różową kopułą horyzontu musiały być wierzchołkami wzgórz na Archipelagu Drackim. Jasna plamka bliżej musiała być żaglowym okrętem wojennym. Z Anvashu lub Marimalu. Okręt był bardzo daleko i skoro dawało się go dostrzec, oznaczało, że jest duży. Księżna Pompadryna, formalna władczyni tych wód i lądów, takich nie miała.
- Dziwne - powiedział Zbrhl. - To nie wygląda na ruiny.
|