ać ich na cokolwiek więcej niż proste blokowanie. Minęło dużo czasu i nic się nie działo, to po pierwsze. A po drugie, ważniejsze: przy poszatkowanych zwłokach Staśki wciąż leżał i karabin, i wykrywacz min, i cała reszta ekwipunku. Nie było za to śladów po wybuchających granatach, co dowodziło, że Somalijczycy nie czuli się na siłach nie tylko podejść i zgarnąć zdobycz, ale choćby zapolować na kryjących się nieco niżej kolegów zabitego. Oznaczało to nieliczną grupę ze skromnym zapasem amunicji.
W grę wchodził chyba łazik klasy naszego honkera, paru ludzi i karabin maszynowy. Sabah przysłał ich tu pewnie dla spokoju sumienia, bez wiary w sens szukania zbiegów w tak nieprawdopodobnym miejscu. Jeśli wiedział o starym polu minowym, to miał po trzykroć rację, ale nawet bez tej wiedzy postąpił mądrze, skreślając Bukłak z listy potencjalnych tras. Ci na górze pewnie do tej pory nie ochłonęli ze zdumienia, wywołanego naszym pojawieniem się. Może dlatego nie strzelali. A może po prostu już ich nie było. Na trzeciorzędne odcinki posyła się trzeciorzędne oddziały, wyposażone w zdezelowane samochody, rakietnice jako substytut radiostacji i butelki z benzyną w zastępstwie
granatników
. Jeśli trafiliśmy na tego typu grupę-zapchajdziurę, należało oczekiwać, że po pierwszej nieoczekiwanej wymianie strzałów obrońcy Szyjki wyniosą się dyskretnie.
Nie ja jeden miałem wątpliwości, czy aby nie leżymy z nosami w ziemi przed stertą kamieni i garścią rozsypanych łusek. Bodnar zdążył dwa razy przesłać mi za pomocą gestów i mimiki nieme pytanie, dotyczące czegoś, co kryło się za garbem terenu i zwłokami sapera. Przymierzał się do trzeciego, kiedy to usłyszeliśmy.
|