o za przesyłka? - wypytywał przesłuchujący
żandarm.
- Dano nam w Budapeszcie, żeby doręczyć w Krakowie.
Na jaką ulicę? - podchwycił natychmiast.
- Pomorska numer dwa.
Tę odpowiedź też mieli ustaloną. Przy ulicy Pomorskiej
2 w Krakowie znajdowała się siedziba gestapo. Słowak notował skrzętnie.
Po kilkudniowym przesłuchaniu dano wreszcie więźniom
spokój. Blisko dwa miesiące w celi preszkowskiego więzienia
upłynęły monotonnie.
Gdzieś na początku lipca przyprowadzono wszystkich trzech do biura, kazano podpisać protokół i poinformować ich, że zostaną odstawieni z powrotem do granicy węgierskiej. Ucieszyli się w duchu z takiego obrotu sprawy, zresztą zgodnego z dotychczasową praktyką, zwykle bowiem
Słowacy
przekazywali Węgrom ludzi, którzy naruszyli granicę słowacką od strony Węgier. Podobnie postępowała też druga strona. Po chwili do biura wkroczyło trzech uzbrojonych w automaty konwojentów, którzy zabrali Kulę, Motykę i Wrześniaka na dworzec kolejowy. Gdy pociąg ruszył, zorientowali się, że jadą nie do granicy węgierskiej, lecz w stronę generalnej Guberni.
- Gdzie nas wieziecie? - zapytał Motyka. - Mieliśmy
być odstawieni do granicy węgierskiej.
- Nie wasza rzecz! - warknął żandarm.
Jasno zdali sobie sprawę z sytuacji: zostaną przekazani
w ręce gestapo. Porozumieli się wzrokiem.
- Chłopaki, pryskamy! - rzucił po cichu Motyka.
- Coś powiedział? - naskoczył na niego żandarm.
- Nic. Pytałem kolego, czy nie chce mu się spać - odparował
Staszek Motyka.
Myśl zaczęła pracować szybko
|