Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPANp0003100005
Tytuł: Nie ma za co dziękować Bogu
Wydawca: Konrad Wągrowski
Źródło: Esensja nr 08
Kanał: #kanal_prasa_miesiecznik
Typ: #typ_lit
Autorzy: Sebastian Chosiński,  
Data publikacji: 2009-10-12
Choć od ludobójstwa w Rwandzie minęło już piętnaście lat, wydarzenie to wciąż wzbudza emocje i rodzi pytania. Niemożliwym się bowiem wydaje, że w końcu XX wieku, na oczach całego świata, mogła dokonać się tak potworna zbrodnia. Belgijski scenarzysta i rysownik Jean-Philippe Stassen patrzy na konflikt pomiędzy Hutu a Tutsi oczyma swego bohatera – chłopca o imieniu „Deogratias”. I jest to punkt widzenia niezwykle przerażający.
Ludobójstwo w Rwandzie, do którego doszło wiosną i latem 1994 roku, pochłonęło – według najtragiczniejszych szacunków – nawet ponad milion ofiar wśród osób pochodzenia Tutsi. Odpowiedzialni za masakrę byli natomiast ekstremiści z plemienia Hutu. Nie bez powodu wydarzenie to uważa się za największą porażkę w ponad sześćdziesięcioletnich już dziejach Organizacji Narodów Zjednoczonych. Mając bowiem możliwości, by zapobiec lub w najgorszym wypadku jedynie ograniczyć rozmiary tragedii, ONZ nie zrobił nic (albo prawie nic). Temat rzezi, która dokonała się w tym położonym w środkowowschodniej Afryce państwie, już parokrotnie podejmowali filmowcy. W 2004 roku Terry George zrealizował głośny dramat „Hotel Ruanda”, oparty na historii Paula Rusesabaginy, hotelarza z Kigali, Hutu, który zdołał ocalić od śmierci ponad tysiąc Tutsi. Rok później Michael Caton-Jones nakręcił – pokazywaną między innymi w TVP Kultura – „Pieską śmierć” („Shooting Dogs”) z Johnem Hurtem, a Raoul Peck podpisał swoim nazwiskiem telewizyjny obraz „Czasem w kwietniu” („Sometimes in April”) z Debrą Winger w jednej z głównych ról. Dwa lata temu natomiast Roger Spottiswoode przeniósł na ekran wspomnienia kanadyjskiego generała Roméa Dallaire’a, głównodowodzącego sił pokojowych ONZ w Rwandzie, i w ten sposób powstał film „Podać rękę diabłu” („Shake Hands with the Devil”). Mało kto jednak wie, że jednym z pierwszych artystów, którzy podjęli temat rwandyjskich czystek etnicznych, był autor komiksów – pochodzący z belgijskiego Liège Jean-Philippe Stassen. Miał trzydzieści cztery lata, kiedy stworzył „Deogratiasa” (2000) – wstrząsającą opowieść o chłopcu Hutu, który stał się bezwolnym świadkiem zagłady swoich przyjaciół i znajomych, winnych jedynie tego, że pochodzili z innego plemienia.
Stassen to prawdziwy obieżyświat. Wypłynąwszy z Liège w szeroki świat, zwiedził wiele krajów Afryki i Ameryki Łacińskiej. Na Czarnym Lądzie bywał już w latach 80. ubiegłego wieku, a podróże te spożytkował, opatrując swoimi rysunkami komiksy do scenariuszy Denisa Lapière’a („Bahamas” oraz „Bullwhite”). Pobyt w Rwandzie zaowocował z kolei „Deogratiasem”, którego akcję Belg – tym razem nie tylko rysownik, ale i scenarzysta – umieścił w kilka miesięcy po ludobójstwie. Głównym bohaterem opowieści je