Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_0302000000003
Tytuł:
Wydawca: PAX
Źródło: Błogosławiona wina
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit_proza
Autorzy: Zofia Kossak,  
Data publikacji: 1953
ilki strzegły łakomie gościńców, polując na zapóźnionego wędrowca, i tylko liczny, pochodniami oświetlony tabor był przed ich napaścią bezpieczny. Wilki dniem sprawiały łowy w puszczy, pędząc na zamarznięte jezioro czy staw upatrzonego łosia samotnika, by ślizgającego się na gładkiej tafli obskoczyć i powalić. Mniejsze, "owczarze", zadowalały się łowami na mniejszą zwierzynę; większe, "koniarze", zajadłe i okrutne, nie lękały się ani żubra, ani człowieka.
Pan Moczydłowski jako człek stateczny i przedni myśliwy pragnął dać gościom
nie byle jaką zabawę, a zarazem okazać daleko idącą dbałość o ich zdrowie. Zamierzone
polowanie przygotowywał zatem szczególnie starannie. Wielkie sanie grędzioły
zaopatrzono w podwójne płozy, utrudniające wywrócenie na zakrętach. Z boków
sterczały osadzone na deskach ostrza kos. Czwórka koni dobrana była z woźników
mocnych, lecz nie bardzo rwących, by nie poniosły przedwcześnie. W pomostach
wymoszczono trzy szerokie siedzenia, na trzech ludzi każde. Z tyłu znajdowała
się skrzynka, w skrzynce prosię. Na długiej lince, wlokącej się po śniegu za
saniami, uwiązana była wiązka grochowin. Ciemniała na śniegu wijąc się i podskakując
niby żywe stworzenie. Na saniach, przy kłonicach, stali pachołcy ze smolnymi
pochodniami na wypadek walki wręcz. Jeden z nich trzymał kociołek z nakrytym
żarem, bo nie wiadomo, co się zdarzyć może. Pachołcy dzierżyli się mocno kłonic,
gdyż mogli wylecieć, kiedy sanie szły w zatokę. Myśliwi na pierwszym siedzeniu
zwróceni byli twarzami do koni, na środkowym na boki, na tylnym ku wiązce grochowin.
Mieli rusznice, pistolety, szable i noże myśliwskie podobne do mizerykordii,
lecz proste i obosieczne. W nogach łowczego leżał Czart, tęgi morągowaty brytan,
w kolczastej stalowej obroży. Zadanie jego było zaszczytne, ale śmiertelne.
W razie opresji myśliwych miał być wyrzucony z sań, by siłą kłów i kolczastą
obrożą zatrzymać pewien czas natarcie zgrai na sobie. Z podobnej imprezy nigdy
żaden pies nie wyszedł żywy; zdarzyło się to tylko raz temuż właśnie Czartowi
zeszłego roku, gdy nadjeżdżający poczet zbrojny rozgonił stado i podniósł poszarpanego,
półżywego psa. Czart doskonale pamiętał to zdarzenie, rozumiał, co go czeka,
i toczył wokoło przekrwionymi ślepiami z nieufną wrogością.
W jakiś czas po pierwszych saniach miały wyjechać drugie, tak samo wyposażone, tylko bez prosięcia i wiązki grochowin, aby uderzyć od tyłu na stado atakujące pierwsze sanie. Drogą poprzedniego dnia łowczy kazał dwukrotnie przeciągnąć padlinę, by wilki znęciły się do szlaku. W saniach było dwóch woźniców i podwójne wodze, by łatwiej kierować końmi szalejącymi z trwogi za zbliżeniem się wilków. Przemknęli przez wieś tak pokrytą śniegiem, że chaty wyglądały