do schroniska wiadomość, że zaglądają do nich niemieckie
patrole, obwąchują teren. Należało więc zaostrzyć czujność.
Marusarzowe schronisko odwiedzał też od czasu do czasu
jego kolega Staszek Kula. Ot, chociażby i wtedy. Marusarz
naprawił akurat celownik swego floberta, gdy nadszedł Stanisław
Kula. Postanowili broń wypróbować. Przez uchylone
w kuchni okno oddali parę strzałów do deski, która spełniała
rolę tarczy, i zaraz pukawkę schowali.
Ledwie wyszli przed schronisko, gdy nagle zza węgła wyskoczył z
naganem
w ręku jakiś mężczyzna. Na moment obaj struchleli zaskoczeni. Żaden z nich nie zdołałby nawet sięgnąć do kieszeni, gdyby niespodziewany gość okazał się wrogiem. Był to na szczęście tylko dzierżawca schroniska na Hali Pisanej, Józef Berestko, a więc w pewnym sensie sąsiad Marusarza. Wszyscy trzej znali się dobrze, wiedzieli, że Józef Berestko jest porucznikiem rezerwy . W krótkiej rozmowie Berestko wtajemniczył kolegów pracą konspiracyjną związaną z nielegalnymi przerzutami ludzi przez granicę polsko-słowacką. Od tego dnia rozpoczęła się ich działalność podziemna, za którą w każdej chwili mogli postradać życie.
W schronisku Stanisława Marusarza coraz częściej pojawiali
się "cywile", ubrani na wpół po wojskowemu, z niewielkimi
bagażami, nierzadko wyposażeni w krótką broń. Podawali hasło o
po odpoczynku prowadził ich Staszek na stronę
słowacką. Tu miał już swoich ludzi - Słowaków, którzy
pomagali uciekinierom w przedostaniu się do węgierskiej
granicy. W tamtych czasach wszystkie drogi wiodły do Budapesztu,
a stamtąd do Francji, gdzie formowano oddz
|