Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PELCRA_2003000000005
Tytuł:
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Źródło: Fiasko
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit_proza
Autorzy: Stanisław Lem,  
Data publikacji: 1987
łaszczone na stropie pod nim, z odwróconych półek leciały rulony filmów, to nie był sen — ani grzmoty. Ryczały syreny alarmowe. Światło osłabło, zapłonęło, zgasło, w kątach sufitu, teraz podłogi, zapaliły się awaryjne świetlówki, usiłował znaleźć zaczepy pasów, żeby się odpiąć, klamry nie puszczały, parte jego piersią, w ręce wlewał mu się ołów, krew uderzyła do głowy, przestał się szamotać, rzucało nim, ciężkość biła tak, że raz wpierało go w pasy, raz w koję. Zrozumiał. Czekał. Czy to koniec?
O tej porze — minęła północ — w ciemni nie było nikogo. Kirsting usiadł przed zgaszonym wizoskopem, przypiął się po omacku, jak ślepiec odnalazł kontakty i puścił taśmę w ruch. W biały prostokąt podświetlacza wchodziły jedno po drugim prawie czarne zdjęcia tomograficzne, z kłębowiskiem jaśniejszych krągłych zarysów, podobne do rentgenowskich cieni, klatka po klatce przesuwały się, aż zatrzymywał taśmę. Przeglądał powierzchniowe spinogramy Kwinty. Obracał delikatnie mikrometryczną śrubą, by znaleźć najlepszy obraz. W środku krzaczaste skupisko, niby jądra atomowego, kiedy trafione rozlatuje się promienistymi odłamkami. Przesuwał obraz z bezpostaciowej mlecznej plazmy w centrum ku jej rozrzedzonemu obrzeżu. Nikt nie wiedział, czy to może być mieszkalna zabudowa, rodzaj ogromnego miasta, a na tej klatce filmu widać jej przecięcie, wyrysowane nukleonami pierwiastków cięższych od tlenu. Takie warstwicowe prześwietlenie astronomicznych obiektów, znane z dawien dawna, okazywało się skuteczne tylko wobec ostygłych w czarne karły gwiazd i planet. Przy całej znakomitości spinowizja miała granice. Rozdzielczość nie starczyła do wyróżnienia pojedynczych kośćców, nawet gdyby przekraczały rozmiarami gigantozaury mezozoiku i kredy. Na przekór temu usiłował rozpoznać szkielety stworzeń kwintańskich — i chyba tylko te, co odpowiadają ludziom, wypełniały owo niby-miasto — jeśli było wielomilionową metropolią. Dochodził krańca rozdzielczości i przekraczał go. Wtedy drobniutkie widemka, złożone z białawo drżących włókien, rozsypywały się. Ekran mżył chaosem znieruchomiałej granulacji. Więc najdelikatniej, jak mógł, cofał mikrometryczną śrubę i tamten mgławy obraz wracał. Wybierał najostrzejsze spinogramy krytycznego południka, nakładał je na siebie, aż wypukłe kontury Kwinty pokrywały się jak cały plik rentgenowskich zdjęć tego samego obiektu, zrobionych migawkową serią i złożonych razem. Rzekome miasto leżało na równiku, spinografie zostały wykonane wzdłuż osi własnego pola magnetycznego Kwinty, po stycznej, tam gdzie atmosfera kończy się u planetarnej skorupy, więc jeśli to była zabudowa trzydziestomilowej rozciągłości, zdjęcia przeszywały ją na wskroś, jakby rentgenem ustawionym na jednym przedmieściu prześwietlić wszystkie ulice, place, domy w stronę przeciwległego. Niewiele to dawało. Patrzący na tłumy ludzkie z góry widzi je w pionowym skrócie. Patrząc w płaszczyźnie horyzontalnej , ujrzy tylko najbliższych, w wylotach ulic. Prześwietlony tłum ukaże się jako bezład mnóstwa kośćców. Co prawda istniała możliwość odróżnięnia zabudowań od przechodniów. Zabudowa nie poruszała się, więc wszystko, co na tysiącu spinogramów trwało w bezruchu, usunęła filtracja. Pojazdy też dało się usunąć, retuszem, likwidującym to, co poruszało się szybciej niż idący pieszo człowiek. Gdyby miał przed sobą wielkie miasto ziemskie, znikłyby ze zdjęć zarówno domy, mosty, zakłady przemysłowe, jak auta czy pociągi, i zostałyby tylko cienie przechodniów. Przesłanki tak silnie geo- i antropocentryczne miały nader wątpliwą wartość. Mimo to liczył na szczęśliwy traf. Kirsting tyle razy zachodził nocą do ciemni, tyle razy przepatrywał zwoje zdjęć i wciąż nie utracił nadziei przypadkowego odkrycia, jeśli wybierze i nałoży na siebie odpowiednie spinografie. Żeby ujrzeć chociaż niepewnie, choćby w przymglonym zarysowaniu szkielety tych istot. Czy mogły być człekokształtne? Czy należały do kręgowców? Czy w ich kośćcach podporę tworzył wapń w mineralnych związkach, jak u ziemskich kręgowców? Egzobiologia uzna* wała człekokształtność za nieprawdopodobną, lecz osteologiczne podobieństwo do szkieletów ziemskich za możliwe, z uwagi na masę planety, więc jej ciążenia, na skład atmosfery, sugerujący obecność roślin. O nich świadczył wolny tlen, a rośliny nie zajmują się astronautyką ani produkowaniem rakiet.
Kirsting nie liczył na człekokształtną budowę kości. Utworzyły ją zawile powikłane tory ziemskiej ewolucji gatunków. Zresztą nawet dwunożność i wyprostna postawa nie potwierdziłyby antropomorfizmu. Przecież tysiące kopalnych gadów chodziły na dwu nogach i gdyby sporządzić spinografie gromady gnających iguanodonów, w planetarnej skali i odległości nie odróżniłoby się ich od maratończyków. Czułość aparatury wykroczyła daleko poza najśmielsze wyobrażenia ojców spinografii. Mógł po wapniowym rezona