Wszedł po paru wykrzywionych kamiennych schodkach, otworzył oszklone do połowy i zasłonięte przybrudzonymi firankami drzwi, pociągnięte zieloną, odłażącą łatami farbą.
Od stołu zerwał się pochylony dotąd nad zeszytem
dziesięcioletni
brat Zygmunt.
- Byli u ciebie z urzędu zatrudnienia i z milicji. Wezmą cię? - spojrzał pytająco. I zaraz, popchnięty przez matkę, opadł na krzesło, wykrzywiając twarz.
|