(Od biedy można to tak przetłumaczyć: Do Borówna, Kupa g....)
Było nas już sześciu bednarzy. Nie przemęczając się zbytnio dostarczaliśmy codziennie do centrali sporą porcję beczek. Jednakże zapotrzebowania centrali ciągle wzrastały. Stary kupował wtedy olbrzymie ilości pulpy. Beczki po pulpie, przeważnie popękane, zwożono do warsztatu. Wkrótce utworzyły one dwa wielkie zwały po obu stronach chodnika, tak że z podwórza do piekarni ledwo można było przejść. Nie mogąc znaleźć więcej ludzi, Stary postanowił nas pobudzić do szybszej pracy, co najchętniej czynił przy pomocy zastraszenia. Wpadł zatem do nas któregoś dnia i
pieniąc
się z gniewu zaczął krzyczeć do Majstra: Co to jest! Co to ma znaczyć! Już w ogóle nic nie robicie! Nic nie ubywa tych beczek! Ciągle przybywa! Czy pan tego nie widzi, do diabła, o tu, niechże pan popatrzy, ślepy jest pan, czy co?
Majster podniósł głowę, wytarł ręce i posłusznie udał się na próg. Powiódł wzrokiem po zepsutych beczkach, przez chwilę przyglądał się im w zadumie, wreszcie obrócił się do Starego.
|