Mówią, że świat jest szeroki, jak morze głębokie. Ale tak naprawdę to
każdy ma swój świat na swoją miarę.
Dla babci Leonii dom bez pieca, na którym można by spać i wygrzać stare kości, to nie był prawdziwy dom. Cóż było robić? Jesień się zbliżała, trzeba było pomyśleć o prawdziwym piecu dla babci Leonii. Dziwna była jesień tego roku. Jeszcze w połowie października nowi mieszkańcy Rudnik kończyli żniwa. Wyległe zboże nie obiecywało ziarna, ale żeby zasiać nowe - trzeba było przed orką zebrać te suche badyle. - Z tego mąki nie wytrzepiesz - mruczał Kargul, patrząc, jak Pawlak zwozi ścięte zboże, które przypominało zrzuconą z dachu starą strzechę. Pawlak miał przynajmniej kobyłę. Kargulowi przyszło
zaprząc
do wozu dwie pozostałe krowy. Za to mógł mieć jedyną satysfakcję: zdobyty przez Pawlaka młynarz trzymał się jego, Kargula podwórza. Kręcił się zawsze w pobliżu Jadźki i to nie dawało Witii spokoju. Mieszając glinę, przygotowaną do budowy pieca chlebowego, który by przypominał ten z ich krużewnickiej chaty, wciąż zerkał na tamtą parę. Żeby zacząć budowę pieca dla babci Leonii, musiał najpierw wynieść z kuchni zgrabny piecyk, świecący białą emalią.
Kiedy stawiał go przy płocie, zauważył, że Kokeszko przycupnął na
ławeczce blisko Jadźki. Dziewczyna obierała ziemniaki, a Kokeszko
tokował, zasłuchany w swoją pieśń niczym głuszec.
- Jak się wojenka zaczęła, przysięgę złożyłem, że się nie ożenię,
rozumie panna Jadzia? - zaglądał jej w oczy, chcąc zwrócić uwagę na
znaczące wyznania. - Ja na ten przykład zginę i kobitę wdową zostawię?
Nie! Nigdy! Ja długów mieć nie lubię.
- No i co z tego p
|