ela przestała się modlić, krzyknęła i wtuliła się we mnie. Kuna polująca na wróble u samej kalenicy smyrgnęła w sięgającą podsiebitki słomę. Rozszczekał się uganiający po podwórzu pies i zarżały konie stojące u żłobu. Ale siano, koniczyna, owies, drobne proso i cała stodoła, jak ogromne słomiane usta, przestały się modlić. I moje ciało, palec po palcu, dłoń po dłoni, noga po nodze, jak tamto poranione ciało i przebite ciało, zeszło się w sobie. I nikt prócz mnie nie spoglądał na mnie i ze mnie.
- Co się stało, Piotrze? Na kogoś tak gwizdał? Kto tu był? Słyszałam, jak uciekał po sianie i po słomie. I jeszcze teraz słyszę, jak ucieka boso po pierwszym śniegu, po błoniu, po niebie. Powiedz mi, Piotrusiu, kto do ciebie chodzi i kogo się boisz? A możeś ty gwizdał na mnie? Ale chyba nie na mnie. Bo ja przecież byłam przy tobie i w tobie też byłam, cała,
caluteńka
, do małego palca, do włosa w warkoczu.
- E tam, tak sobie gwizdałem. Z radości, żeś przyszła. Doczekać się nie mogłem, kiedy przyjdziesz. Już się miałem wyprowadzić do izby. Zima się zbliża. Co rano się budziłem cały w sędzielaku. Gdybyś przyszła tydzień później, zamarzłbym na kość. Chciałem się doczekać. Postanowiłem sobie, że wyniosę się ze spaniem do domu po pierwszym śniegu. Wydawało mi się, że jak ty przyjdziesz, spadnie pierwszy śnieg.
|