Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000005
Tytuł:
Wydawca: Książka i Wiedza
Źródło: Piraci znów atakują
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Henryk Mąka,  
Data publikacji: 1995
ytuacją bosman powiedział równie węzłowato: — You go back too (Ty też wróć). Po czym obaj zgodnie rozeszli się w przeciwne strony. Pirat w kierunku swej łodzi, a bosman do nadbudówki, gdzie mieściły się pomieszczenoa załogi. Bardziej znany i głośno w polskiej flocie handlowej komentowany był przypadek półkontenerowiec "Jacek Malczewski", na który napadli piraci na redzie Abidżanu — na Wybrzeżu Kości Słoniowej. — Do Abidżanu zawinęliśmy tylko po bunkier — wspomniał kapitan Wojciech Strzałkowski.
— Kazano nam czekać na kotwicy rzuconej w zacisznej lagunie oddalonej od portu o pół godziny drogi szalupą motorową. Zapadła noc. O godz. 3.20 nad ranem wyrwał mnie ze snu ostry dźwięk alarmowych dzwonków… Wachtowy, który w tym czasie pełnił swą służbę — starszy marynarz Henryk Beza — pływał już na linii zachodniej Afryki przed trzema laty, a więc znał nieco tutejsze "zwyczaje". — Przed nocną wachtą przygotowaliśmy hydranty i rozwinęliśmy strażackie węże na pokładzie, a tzw. białą broń stanowiły trzonki młotków — mówił. — Napad nastąpił właśnie na mojej psiej wachcie, którą pełniłem wraz z marynarzem Eugeniuszem Hejmowskim. Jeden z nas stał przy trapie, drugi dokonywał w tym czasie obchodu statku z krótkofalówką w ręku. Robiliśmy to na przemian, przez cały czas nie pozostawiając uśpionego statku bez dozoru. Kiedy kolejny raz przekazałem ukaefkę koledze, ten zrobił zaledwie kilka kroków i zaraz krzyknął, że coś mu mignęło koło pierwszej ładowni. Porwałem naszą "białą broń" i popędziłem ku dziobowi. W gęstym mroku zastąpiły mi drogę trzy ludzkie cienie. Ubrani tylko w slipki czarni napastnicy mieli w rękach noże, więc przed moim kijem nie mieli zamiaru ustąpić. Kiedy zaczęli je obracać ostrzami do środka dłoni, wiedziałem, że któryś z nich ma zamiar cisnąć nim we mnie. Nie widząc innej szansy odwróciłem się i zacząłem zygzakami uciekać. W tym czasie drugi oficer włączył już alarmowe dzwonki. Z kabin wybiegli na pokład marynarze, w rękach mieli łomy i przeciwpożarowe topory, niektórzy zdejmowali z uchwytów długie bosaki. Zrobił się rumor, pod niebo gruchnęły okrzyki: bij pirata, są koło pierwszej ładowni, reflektory świecić! To przetraszyło napastników. Kiedy marynarze "Jacka Malczewskiego" ławą przesunęli się w kierunku dziobu, stwierdzili ze zdumieniem, że nocni rabusie zdążyli jednak otworzyć trzy kontenery. Dwa z nich zawierały skóry australijskie, w trzeciem natomiast była poczta do kraju… — Zanim stwierdziliśmy, co zginęło — wspomina starszy oficer Witold Nowacki — usłyszeliśmy głośno warkot silnika motorówki, która uwiozła piratów z miejsca akcji. Wskrzeszony w Lagosie ruch piractwa nie ominął nawet… Wysp Kanaryjskich, przez długie lata uchodzących za oazę spokoju. Przekonała się o tym załoga liniowca "Hel", zacumowanego w samym centrum tej turystycznej krainy marzeń — Las Palmas. Celem rabusiów było zdobycie przewożonych przez ten statek sztabek cynku. Gdy dzięki wielkiej odwadze i ofiarności drugiego oficera Wojciecha Poborcy i trzeciego oficera Stefana Kotwoda oraz marynarzy: Bolesława Szymańskiego i Stanisława Reczucha odparto drugi już atak piratów, na pokładzie znaleziono przygotowane do zniesienia pakunki ze sztabkami tego rzadkiego i cennego metalu. Proceder rozboju na redzie znalazł również naśladowców w podrównikowej Republice Gambii. — Było to w Port Gentil — opowiadał dowódca "Lublina" kapitan Stefan Domański. — Staliśmy nawet w samym porcie, a trapowego mieliśmy z miejscowej Security Guard. To on któregoś dnia ostrzegł nas lojalnie , że w nocy będzie napad na statek. Bosman wydał załodze behapowskie hełmy i trzonki do łopat, na pokład wyciągnęliśmy i podłączyliśmy do hydrantów przeciwpożarowe węże, a ochronne siatki wiszące za burtą, po których najłatwiej wejść na statek, przywiązaliśmy tylko cieniutkimi sznurkami. W nocy zgasło nagle światło w całym porcie, jak długi i szeroki. Nastała głęboka cisza; w pewnym momencie pod statkiem rozległy się przeraźliwe krzyki i jęki. To napastnicy wspinający się po siatkach, jak to wcześniej przwidzieliśmy, niczym trzęsienie z drzewa gruszki padali do wody i na nabrzeże. Załoga naszego statku spokojnie przyglądała się temu widowisku, oświetlając reflektorem uciekających. Nasze zadufanie i wiara w koniec akcji drogo nas kosztowały. Bo oto, gdy byliśmy zajęci obserwowaniem tego, co dzieje się na nabrzeżu, na burtę od strony wody po linach wspięła się druga grupa bandytów. Wtedy dopiero rzuciliśmy się do węży i kijów. Bijąc po łapach i po łydkach, a silnym strumieniem wody po czerepach i tułowiach, odrzuciliśmy napastników za burtę. Energicznie, ale na tyle bezkrwawo, aby nazajutrz nie było kłopotów z policją. Kiedy my wszyscy zaangażowaliśmy się w tę bijatykę, oni i tak wykradli nam z ładowni dziesięć maszyn Singera…
Od Nuakszott do Luandy