– Jedno pozwala cieszyć się drugim – odrzekła sentencjonalnie, rozglądając się po hallu. – A to co? – z obrzydzeniem wskazała brodą spory stosik różowo-czerwonych ohydztw piętrzący się na stoliku pod lustrem.
– Walentynki, robaczku. Myślisz, że jak mam dwie dorosłe córki, to już ze mnie stare
próchno
, na którym nikt oka nie zawiesi? – Marianna z godnością przerzuciła przez ramię koniec szala.
Ewa westchnęła. Uroda jej ciotki znacząco podwyższała statystyki zgonów na serce wśród członków łódzkiej palestry, o czym Marianna świetnie wiedziała. Falujące włosy, pełna figura, profil królowej, oczy i usta nieustannie gotowe do uśmiechu, cera, której pozazdrościłaby jej dziewczyna o dwadzieścia lat młodsza... W każdym razie Ewa zazdrościła.
|