Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_k123365
Tytuł:
Wydawca: Czytelnik
Źródło: Na odchodnym
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Marian Pilot,  
Data publikacji: 2002
potęgą boleści przemógł wielkie upały, udręki, uciski i bóle. Przeparł piekło samo i piekła pokusy. Nóg się wyzbył, nie pamiętał rąk, serca i nie znał swojego rozumu. Boleść zaćmiła rozum i wszystkie zmysły, i strawiła ciało. Nie uwierały trzewiki, nie rezał karku twardy kołnierz. Muzyka Piec boleść wcielił w siebie, stał się sam bólem, kolącym cierniem, skażoną cierpieniem krwią. Zataił się, a to słowo tam u nas znaczy zarówno - skryć się, jak - utracić przytomność czy też przytomność zamącić.
W tym zatajeniu pokój, ukojenie. Oczy tylko pełne łez stale. Ocierał je muzyka rąbkiem rękawa, ustał potem, pojął, że nie trzeba. Te łzy błogie, czyste. Rozświetlały źrenice oczu i oświecały świat. Widział Pietrek Piec rzeczy i postacie świata niczym przez powiększające silnie szkła. Licha szopka na opał, w której tkwiły stare i od wieka niepotrzebne nikomu żarna, wielka była jak częstochowski kościół. Stał przed nią poszczerbiony pieniek do rąbania drewek z utkniętą w jego bok siekierą. Sterczące z pieńka siekierzysko wyglądało jak diabelska ostroga. Wszystkie cienie dokoła olbrzymiały. Nie dało się poznać, czego są cieniami. Jakby były samych siebie i chmur cieniami. Powiewały w powietrzu, wirowały i wierciły się, po dziedzińcu i po niebie kroczyły jak w procesji, to znowu wierzgały, fikały nawet koziołki, figlowały. W ogrodzie gęstwa i plątanina pni, konarów, gałęzi, liści i owoców była nieprzejrzana; na domiar wszystkiego zasłaniał je sążnisty płot. Ale w tym grubym płocie tęga tak samo wyrwa i przez nią niezdarnie przedzierał się, czyli kraclał (to jest tutejsze nasze starodawne, z lekka prześmiewne, filuterne i dobitne nazwanie, określenie na podobne niedołężne przełazy), wielki jak wyrwidąb powsinoga jakiś z dziadoska grubo i rozmaicie przyodziany, obwieszony węzełkami i torbami, kto wie, czym jeszcze, opasany wstęgami, powrozami, łańcuchami. Niedołęga miał na głowie baranicę z kutasem z czerwonej wełny, przyczepionym do jej czubka. Wszystkie te swoje dobra okrył łazik największym pewnie swoim majątkiem, kożuchem z nie mniej niż siedmiu baranów; nosił go łazęga wełną do wierzchu. Kudłów tego kożucha czepiały się suche gałęzie niskopiennych jabłonek, czepiały się też suche sęki baranicy z przyczepionym do jej czubka kutasem. Drzazgi i gwoździe z połamanych sztachet tak samo haczyły i targały poły kożucha i wystające spod niego bufiaste pumpy przełaźnika. Wielki chłop niczym mucha w smole przebierał rękami i nogami, łamiąc jeszcze i rozrywając i tak już połamany płot. W końcu natężył swoje wielkie siły i wyrwał się z dziury w płocie, ostawiając na jego szczerbatych zębach kudły, a nawet całe płaty kożucha - ale też drzazgi i szczypki sztachet z płota na swoim grzbiecie zabierając. Wyrwaną z płotu żerdką podpierając się, już bez przeszkód kroczył potężny owczarz prostą drogą ku Pietrkowi Piecowi.
A Pietrek teraz poznał nareszcie, kim jest ów! Grubsze jeszcze łzy stanęły mu w oczach. Bo oto kroczył ku niemu wiek nie widziany gwiazdor - z tego możnego plemienia w wilię kolędujących po wsiach posłańców, co zawsze pierwsi, przed biskupami jeszcze i przed wszystkimi proboszczami i dziekanami mieli prawdziwe wieści o Dzieciątku, żłóbku, pasterzach i królach, i pierwsi cieszyli się, sowizdrzały, fikali z radości koziołki i wołali wszystkich, zarówno pobożnych, jak grzesznych, do pacierza. Nie