Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000063
Tytuł:
Wydawca: PAX
Źródło: Przymierze
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Zofia Kossak,  
Data publikacji: 1952
Studnia Milczenia
Ab-Ram rozprężał ramiona, jak gdyby nie mogąc pomieścić się w sobie samym. Nigdy
jeszcze w życiu nie czuł się równie szczęśliwy. Oto przestrzeń wolna, szeroka,
daleka. Przodem karawany drepcze osioł przewodnik, bardzo stary i bardzo mądry.
Za osłem wielbłądy uwiązane sznurem kołyszą się jeden za drugim miarowo. Znów
osły, znów wielbłądy, ludzie. To niby kręgosłup karawany. Po obu jego bokach
jak żebra sunęły gromady bydła strzeżone przez psy i pastuchów. Byki, za nimi
krowy z cielętami, potem kozy, na końcu owce. Dreptały, wygryzając starannie
wszystko, co poprzedzające trzody zostawiły. Choć drugie tyle pozostało w Ur,
stado przedstawiało się jeszcze pokaźnie. Postojami kierowała woda, dla zrozumiałych
powodów bowiem Ab-Ram odbił się dość daleko od rzeki. Liczne wadi wysychające
latem zachowywały o tej porze wilgoć. Wystarczało w pozornie suchym łożysku
wygrzebać studzienkę, by po pewnym czasie napełniła się wodą ciekącą zaskórnie
z ziemi. Wieczorami, stanąwszy na nocleg, pasterze kopali szereg dołków, w których
rano poili bydło. Po prawej ręce mieli rozległą równinę ciągnącą się aż do Tygru,
po lewej ciemniejący w oddali pas trzcin znamionował koryto Eufratu. Przebyli
tę rzekę przed tygodniem, pamiętnego dnia odjazdu. Zdawało się wtedy, iż poginą
wszyscy, gdyż lina, której czepiali się ludzie prowadzący tratwę, pękła pod
naporem fali wzburzonej mnóstwem bydła wpędzonego do rzeki. Prąd począł znosić
tratwę, stada, coraz szybciej, szybciej, jak gałąź rzuconą niegdyś przez Elizera
na wodę. Wszyscy potracili głowy ze strachu, jeden Ab-Ram, stojąc na tratwie
i borykając się z prądem, krzyczał: Nie bójcie się! Dłoń Pańska nad nami! -
I stało się, że na zakręcie woda przyparła tratwę tuż do brzegu. Zdołali uchwycić
za krzaki rosnące nad wodą, zatrzymać, a potem przymocować tratwę. Zerwana lina
sunęła za nimi. Mogli ją teraz podjąć i wstrzymać znoszone prądem stado. Gdy
półżywi z trwogi i zmęczenia jęli się rachować na brzegu, stwierdzono ze zdumieniem,
że nikogo nie brakuje. Nie brakło również bydła. Wszystko przepłynęło szczęśliwie.
Jedno jagnię utonęło z tych, które wieziono na tratwie. Ujrzawszy to krzyknęli
wszyscy: Wielki jest bóg Ab-Rama! - Przenocowali na tym miejscu, a rano, pojadłszy,
ustawili się do pochodu jak teraz.
Rozpamiętując owo zdarzenie, Ab-Ram uświadamiał sobie, jak mało nie dostawało wówczas, by był zwątpił. Kiedy lina pękła, stało mu się, jak gdyby w jego piersi zerwały się włókna. Gotów był urągać Bogu, że się na Nim zawiódł. Od tego czasu minęło sześć dni. Ciągnęli bez pośpiechu, pozwalając bydłu paść się idąc. Jak dotąd, nic nie zwiastowało pościgu. Na polach orano. Inspektorzy królewscy oddawali rolę pod zasiew. Skowronki polatywały nad karawaną świergo