Dane tekstu dla wyniku: 45
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000023
Tytuł:
Wydawca: Wyd. Literackie
Źródło: Jezioro Bodeńskie
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Stanisław Dygat,  
Data publikacji: 1946
za orlę lwowskie. Nazywa się Ignacy Molendziak, bardzo gruby i łysy, w binoklach, ze szpakowatą brodą, jest prokurentem firmy "Antoni Myszek, sprzedaż nasion i paszy treściwej". Siedział ze mną na Pawiaku w celi obok. Złapano go pewnego majowego popołudnia w kawiarni Jackowskiego przy kawie. Roullot twierdził, że z tym orlęctwem to blaga, bo pan Molendziak wcale nie przeciąga śpiewnie z lwowska, ale mówi jak urodzony warszawiak. Doszło raz nawet między nimi do ordynarnej sprzeczki na ten temat.
Powiadam więc, że to taki człowiek, urodzony i wychowany wśród pluszów, palm i landszaftów, może być równie wrażliwy na muzykę, jak syn kulturalnego właściciela willi na Saskiej Kępie. Czemuż by nie? Tylko że u niego krystalizuje się to wrażenie w formy pluszowe, palmowe i landszaftowe, a nie kulturalne i abstrakcyjne. Do teatru można dostać bilety gorsze i lepsze. Na parter, balkon, galerię. Zależnie od zamożności kupują sobie ludzie bilety, ale oglądają z różnych miejsc, gorszych i lepszych, to samo przedstawienie. Mojego faceta z rogu Hożej i Kruczej stać w stosunku do muzyki na bilet na galerię, tego z Saskiej Kępy na pierwszy rząd parteru. Powtarzam jednak i twierdzę z całą stanowczością, że obaj oglądają to samo przedstawienie. Co tyczy mnie i strywializowanego Beethovena na portrecie, to po prostu, zubożony długim brakiem artystycznych przeżyć, znędzniały małostkowym otoczeniem, ściśnięty biedą prymitywu w ramach gmachu szkolnego z podwórkiem, nie mogłem sobie początkowo pozwolić wśród wzniosłych duchów czerpiących soki z wyższej racji życia na żaden lepszy bilet niż na galerię. Sprawa to zresztą najzupełniej obojętna i nie wiem, po co tyle o tym piszę.
Znacznie ważniejsze jest to, że muzyka przyniosła mi pewne komplikacje, jeżeli chodzi o Suzanne. Jak nietrudno przewidzieć, Suzanne była bardzo łapczywa i na tę okazję do egzaltacji. Otworzyła raz drzwi do kaplicy, zobaczyła mnie, zawahała się i cofnęła. Innym razem znów ja otworzyłem drzwi, zobaczyłem Suzanne, zawahałem się i cofnąłem. Tak więc wytworzyła się cicha konkurencja między Suzanne a mną o muzykę. Kto przyjdzie pierwszy, ten wygrał. Raz o zmroku siedziałem w kącie, Suzanne weszła i n