- Niech go pan ogłuszy!
Jednak płaz pojął, co mu grozi, wykonał długi skok przyginając wiechcie traw, płynął w nich, zapadał się, niknął. Tylko po zygzakowatym kołysaniu sitowia można było odgadnąć, gdzie się przedziera. Wysoka trawa pętała nogi biegnących, coraz wyższa, już sięgała po pas, a grunt podpływał wodą,
gąbczasty
, grząski.
- Uciekł nam. Ostrożnie, bagno - chwycił się gałęzi sanitariusz. - Lepiej wracajmy.
|