Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_PolPr_TS00372
Tytuł: Lepszy boczek od szynki
Wydawca: "Polskapresse". Oddział "Prasa Śląska"
Źródło: Trybuna Śląska
Kanał: #kanal_prasa_dziennik
Typ: #typ_publ
Autorzy: MARZENA WOŹNIAKOWIE I TADEUSZ,  
Data publikacji: 2002-06-28
Czy proces naprawiania świata może zacząć się w kuchni? Ojciec Jan Grande nie ma wątpliwości co do tego, że wykładnią mądrości danej populacji jest troska o zdrowie, która przecież ma bezpośredni związek z tym, co kładziemy do garnka.
„Ojca Grande przepisy na zdrowe życie” ? Ojcze Janie, dziś poprosilibyśmy o „przepis” na to, jak radzić sobie w czasach gospodarczego regresu… Jak długo człowiek wytrzymać może niedostatek, niedożywienie i brak perspektyw bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym? Nie dłużej niż 5 lat. Po tym okresie zachodzą nieodwracalne zmiany tak w jednostkowym ludzkim życiu, jak i w życiu społeczeństw. Jestem już w takim wieku, że bardziej zaglądam na „tamtą” stronę, jednak z wielkim niepokojem myślę o przyszłości naszego kraju. ? Jak nam będzie w Unii Europejskiej. Na politykowanie mnie nie namówicie… ? A czy my chcemy mówić o polityce? Uchowaj Boże. Chodzi nam przecież o zdrowe życie, o nim mówimy… Polska w tym względzie ma coś do zaoferowania unijnej Europie… Jest jeszcze w tym naszym zaniedbanym, zacofanym, brudnym kraju trochę ekologii, o czym świadczą choćby masowo zakładane bocianie gniazda, jest tradycyjny obyczaj, jest chrześcijańska kultura nie wchłonięta jeszcze przez odczłowieczającą cywilizację, jest wreszcie jakieś narodowe morale, choć coraz słabsze ze względu na biedę i brak perspektyw. To ciekawe, ale obywatele unijnego raju przyjeżdżają po porady do starego wrocławskiego zielarza; w Polsce, a nie gdzieś w Niemczech czy Holandii, nie w Australii i Kanadzie szukają bonifraterskich leków, których receptury przetrwały przez stulecia w klasztornych zakamarkach. ? Nie możemy jednak napisać, ojcze Janie, że Zachód nie ma rozwiniętego ziołolecznictwa. Przeciwnie. Apteki zawalone są preparatami leczniczymi naturalnego pochodzenia w przepięknych opakowaniach. Niektóre z nich włączyliśmy nawet do naszej praktyki medycznej we Wrocławiu. Choćby takie jak produkowaną z alg Pacyfiku, łatwo wchłanialną Spirulinę, Vilcacorę z Ameryki Południowej, czy relaksującą Kava-Root z roślinności Oceanii, którą aplikuję studentom przed egzaminami albo staruszkom po wylewie krwi do mózgu. Chodzi jednak o to, że człowiek sam sobie leków nie zaaplikuje. Musi być ktoś, kto potrafi spojrzeć całościowo na jego organizm, doradzić sposób leczenia, zasugerować pewne zmiany w stylu życia. Obawiam się, że takich fachowców nie ma wielu na Zachodzie. ? Na szczęście w Polsce mamy ojca Grande… Proszę powiedzieć – jaką szansę mają gospodarstwa proekologiczne? Ile lat potrzeba na to, by przywrócić ziemi zdolność rodzenia bez chemii? Ziemia oczyszcza się długo, ale przecież na małych areałach, a już na pewno na działkach, można od ręki wprowadzać nawożenie kompostem. ? A co z opryskami? Przypomnijmy sobie czasy naszych dziadów, kiedy to jeszcze nikomu nie śniły się opryski chemiczne, a jakoś robak całych zbiorów nie niszczył. Zwalczało się go w naturalny sposób, dbając o obecność kuropatw i bażantów albo stosując określoną „politykę” sadzeniową. Jeśli na przykład, chcemy mieć nienaruszoną marchew, sadzimy ją na przemian z rzędami cebuli. Robak zjadający marchew nie tknie cebuli i odwrotnie. Jeśli chcemy, żeby nam stonka nie niszczyła ziemniaków czy kapusty – to każde poletko obsadzamy rzędami konopi. Rozgrzane słońcem wydzielają intensywny zapach, który nie przepuści stonki ani bielinka… Czasem rano przy goleniu słyszę w radiu, że znów gdzieś w kraju powstało kolejne gospodarstwo ekologiczne. Każda taka informacja jest na wagę złota, w przeciwieństwie do tych, które dzienniki telewizyjne podają z wielkim szumem jako najważniejsze. Przyszłość rolnictwa powinna należeć nie do molochów sterowanych komputerowo i zależnych od dostaw energii z zewnątrz, ale do gospodarstw niezbyt dużych, samowystarczalnych, naturalnie prowadzonych. ? Na ile ekologiczna jest polska żywność? Powiem tak: zdrowotna wartość naszej żywności zależy wprost od uczciwości jej wytwórców. Niestety, w naszym katolickim kraju uczciwości jest coraz mniej. Jeśli mamy w sklepach fałszywy chleb i fałszywe bułki, do których dodano chemiczne spulchniacze i polepszacze (jakaż to polszczyzna, Panie Boże uchowaj!), to nasz przewód pokarmowy jest tak samo narażony jak ręce pracowników piekarnianych molochów, z których skóra poschodziła od chemii. Mądra pani domu powinna zaopatrywać się w pieczywo w niewielkich piekarniach, gdzie chleb pieką jeszcze na drożdżach i zakwasie. Unikajmy też chleba krojonego na gorąco maszyną i zaparzonego w foliowym opakowaniu. Zgaga gwarantowana. Niedawno pokazało się na rynku masło „osełkowe”. Bardzo się nim ucieszyłem. Pachnie prawdziwym masłem, po 24 godzinach zmienia zabarwienie, co dowodzi, że nie utrwalano go chemicznie. Istnieje jednak obawa, że producent nie wytrzyma i za jakiś czas to ekologiczne masło będzie się różniło od innych tylko staropolską nazwą. Polskie wędliny – powiem dosadnie – w 90 procentach zapoczątkowują raka w organizmach, tyle w nich saletry i mączki kostnej niewiadomego pochodzenia. Dlaczego wędlina po rozkrojeniu ocieka wodą? Bo została sztucznie rozpulchniona, żeby wciągnęła wilgoć i zwiększyła wagę. Podobnie z mięsem. Stanowczo zalecam kupowanie mięsa z uboju wiejskiego. Zamiast tych nieszczęsnych wędlin należy włączyć do jadłospisu kawałek dobrego boczku obgotowanego w jarzynach, które zjadamy gorące do obiadu. Boczek studzimy i spożywamy na kolację, pokrojony w plastry. Do tego mocny chrzan, chroniący przed wirusami grypy i już nam zimno niestraszne. Dodam jeszcze, iż gospodarowanie w trudnych czasach powinno odbywać się z ołówkiem w ręku. Podstawą jest tu spisany tygodniowy jadłospis. Pokolenie, które urodziło się po wojnie na pewno pamięta matkę robiącą w zeszycie szczegółowe domowe notatki i rachunki. Zalecam, by obecnie brali w tym udział wszyscy członkowie rodziny, łącznie z dziećmi. Każdy dorzuca własną propozycję do codziennego menu, po czym rozdziela się obowiązki związane z zakupami i gotowaniem. Zapracowana matka jest trochę odciążona, rodzina konsoliduje się, dzieciaki uczą się odpowiedzialności i zrozumienia dla niedostatku. Rozmawiali Marzena i Tadeusz Woźniakowie Kolejny odcinek za tydzień Ojciec Jan Grande Ojciec Jan Grande (imię zakonne Jerzego Majewskiego) urodził się w 1934 r. w okolicach Grodna. Dzieciństwo spędził na Syberii, gdzie wywieziono go podczas wojny, wraz z matką i siostrą. Na Syberii, a także w Tybecie, Petersburgu i Kijowie zetknął się z ziołolecznictwem i starą szkołą niekonwencjonalnej wschodniej medycyny. Jego zainteresowanie leczeniem zaczęło się od samoleczenia. Po powrocie do Polski ukończył szkołę felczerską , wiele lat pracował w służbie zdrowia. W czterdziestym czwartym roku życia wstąpił do zakonu oo. bonifratrów w Warszawie. Po kilku latach przeniósł się do klasztoru w Łodzi, a następnie do Wrocławia, gdzie przebywa obecnie. W każdy piątek rozmowy z ojcem Grande w „Trybunie Śląskiej”. Vademecum