Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000062
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Pies na telewizję
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Tomasz Raczek,  
Data publikacji: 1999
izyjny z przypadkowości i brutalnej ofensywy na nasze przekonania. Właściciele stacji komercyjnych wpadli jednak w rozpacz. Zastosowanie V-chipa przekreśla ich wiarygodność jako przekaźnika reklam. Dotychczasowe badania tak zwanej oglądalności programów biorą w łeb. Jeśli bowiem V-chip wyłączy telewizory z tego czy innego powodu, telewidzowie nie zobaczą także reklam, "przyklejonych" do filmów czy seriali. Spadnie oglądalność, zmniejszą się wpływy z reklam. Zagrożona zostanie rentowność kanału.
Druga sprawa to działalność nowej cenzury XXI wieku, która decydować będzie o opatrzeniu programów takim a nie innym symbolem. Czy Dzieje grzechu Waleriana Borowczyka to film fabularny, będący ekranizacją klasycznej literatury polskiej (jeden symbol), czy też film erotyczny z obrazami frontalnej nagości (inny symbol)? A jak ocenić jakość artystyczną filmu, która usprawiedliwia, bądź nie, rodzaj zastosowanych środków ekspresji? Nie łudźmy się, to nie my będziemy decydować o tym, co oglądamy! Znowu zadecydować za nas będą inni; ci, którzy do programów przyklejać będą numerki! Biznesmeni też nie są szczęśliwi: zadekretowanie powszechnego zastosowania V-chipów oznacza gwałtowny import opatentowanego w USA urządzenia, a więc znowu inwazję amerykańskiej technologii. Tam popłynie główny strumień pieniędzy, a Stany jeszcze raz okażą się monopolistą w Europie. Jedynie dzieci, dla których dobra wynaleziono V-chip, a które mogą się stać głównymi jego ofiarami, wydają się nie obawiać prawnych zakazów i telewizyjnej cenzury. Istnieją co najmniej dwa ważne powody tego, że zachowują spokój. Po pierwsze przepisy zatwierdzone w USA przewidują, że V-chipy będą instalowane we wszystkich nowych telewizorach, które... mają ekran większy niż trzynaście cali. Tymczasem małe, przenośne odbiorniki, stojące najczęściej w pokojach dzieci, to telewizory o mniejszych ekranach. A więc wolne od elektronicznego cenzora! Po drugie, pojawia się klasyczna już obawa, czy rodzice poradzą sobie z obsługą V-chipa? Powszechnie przecież wiadomo, że dzieci są zwykle domowymi specjalistami w dziedzinie komputerów i wszelkich urządzeń elektronicznych. Wychowane na grach komputerowych, potrafią złamać skomplikowane kody i zabezpieczenia, a szybkość, z jaką posługują się klawiaturą i myszą, wielokrotnie przekracza "osiągi" dorosłych. A więc czy nie okaże się w praktyce, że to właśnie dzieci będą "programować" (albo "przeprogramowywać") V-chipy? Istnieje jeszcze jeden aspekt, bardziej polski. Wystarczy pójść na pierwszą z brzegu giełdę komputerową albo większy bazar i zobaczyć pirackie dekodery do telewizji kodowanej lub nielegalne kopie programów. Nie inaczej będzie z V-chipami. Sądzę, że już w dwa tygodnie od pojawienia się w Polsce pierwszego V-chipa ktoś zaoferuje mi domowe urządzenie do... łamania blokady i oglądania zakazanych programów. Może więc powrót cenzora nie będzie taki straszny?
Bardziej niż V-chipami martwię się tym, że telewizja publiczna przestała być publiczna. Co prawda dalej żąda, byśmy ją utrzymywali z opłat abonamentowych, czyli chce być na naszym garnuszku, ale jednocześnie zapomina o swojej misji kulturotwórczej i sprzedaje się na każdym rogu codziennej ramówki. Kasuje nas - jako publiczna. Kasuje reklamodawców - robiąc do nich oko, że jest także komercyjna. Wreszcie wraca jeszcze raz w naszym kierunku, żeby nas skasować ponownie za obietnicę pralki, telewizo