Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_0402000000002
Tytuł:
Wydawca: Czytelnik
Źródło: Nowy świat i okolice
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_nklas
Autorzy: Tadeusz Konwicki,  
Data publikacji: 1986
49>
Ale nie dlatego, że jestem towarzyski, bo w gruncie rzeczy wcale nie jestem towarzyski. Potrzebuję wokół siebie szumu, szmeru, zgiełku. Monotonnych i długotrwałych dźwięków, które wprawiają w drgania moje zwoje mózgowe i przez to nie pozwalają tej szarej masie, co wypełnia moją czaszkę, nie pozwalają jej na własne, autonomiczne procesy chemiczne, które popychają mnie w stronę szaleństwa. Ale mój najukochańszy przyjaciel, aktor Gucio H.(nie podaję nazwiska i nigdy już nie będę pisał z nazwisk, bo dość mam nieprzyjemności), więc pewnego dnia Gucio opowiadając o pewnym koledze, który nagle zwariował, więc Gucio raptem spojrzał na mnie i powiedział: ale ty, Tadziu, nigdy nie zwariujesz. I to była pociecha, a zarazem impertynencja. Pociecha, że uniknę złego losu i strasznych nieszczęść, impertynencja, bo dzisiejsi artyści, robiący w biznesie artystycznym, przytomni, zorganizowani, z rozbudowaną buchalterią, obawiają się trzeźwości i normalności. Oni wiedzą, że sztuka karmi się szaleństwem. Więc czasem nawet fingują obłęd, szukają - jak chore zwierzę zdrowych ziół - blekotu, wilczych jagód czy jaskółczego ziela. Samotność w gorączce. W gorączce chorego kraju. Moja ojczyzna jest niezdrowa, ale i cały świat jest chory. A ja mam przed sobą kupę lat. Pewna miła wróżka wywróżyła mi strasznie długie życie. Pokazała mi na dłoni moją linię życia. Bez końca, właściwie linia bez końca, bo wybiegająca z wnętrza dłoni na wierzch i mknąca po palcach i paznokciach gdzieś w dal, gdzieś w nieskończoność, której nie chcę, nie pragnę, nie pożądam. Słońce świeci. Kula rozżarzonych gazów, bez której nie moglibyśmy żyć ani sekundy. Iwan już śpi pod kaloryferami. Ja miotam się w tych samych co zawsze myślach, w tej samej co zawsze stylistyce. Na obrzeżu Nowego Światu, który mimo wszystko nie jest moim światem. Nadeszła wiosna.
Karykatura wiosny. Dziwaczna, cherlawa, niezupełnie wiosenna. A przede wszystkim - pustynna. Z tą wodą robi się coraz większy problem. Woda ucieka, niknie. Ginie jak dzikie zwierzęta. Pierwsza woda ulega zagładzie. Można powiedzieć, że zniszczyliśmy ojczystą przyrodę. Ale przecież ja jej nie niszczyłem. Przeciwnie, od dwudziestu prawie lat biadam nad jej powolnym i coraz śpieszniejszym umieraniem. Pamiętam, jak Julian Przyboś, poeta, w recenzji z "Wniebowstąpienia" rzucił się ze szczególną wści