Instytut imienia Rossa… W opowieści naszej pojawia się więc nowa postać bohatera, tak jak on sam zjawił się pewnego dnia w pracowni doktora Mansona i stanął na progu owej gnojówki. Młody człowiek grzecznie zasalutował i przedstawił się swemu starszemu koledze: major Ronald Ross z Indyjskiej Służby Medycznej, obecnie na urlopie w rodzinnym kraju. Obaj lekarze mieli wiele wspólnych zainteresowań i rozmowa po wymianie grzeczności zeszła na tematy zawodowe.
– Czy podziela pan, doktorze Manson, opinię naszego francuskiego kolegi, doktora Alfonsa Laverana, który jest zdania, że to jakiś
pasożyt
wywołuje malarię? – zapytał major Ross.
Ostrożny i wstrzemięźliwy Manson potwierdził tę hipotezę. To był przecież ów trop, po którym szedł od lat, wsuwając pod mikroskop kolejne preparaty tak w parne wieczory na wyspach u wybrzeży Chin, jak i w mgliste londyńskie popołudnia.
|