- Choćby ziemia się trzęsła w posadach, choćby morze z brzegów wystąpiło, nie opuszczę od zmroku do świtu latarni, nie odstąpię ognia!
Wierny ślubowaniu, pozostał na swoim posterunku. Podkładał drew do ognia, podsycał go, aż płomienie buchnęły wysoko ku niebu. Ufał, że może łuna pobudzi śpiących Kaszubów, przestrzeże ich
w czas
przed najazdem. Nie zauważyli jednak płomienistego znaku mieszkańcy Rozewskiej Kępy. Za to dostrzegli go najeźdźcy. Pułkownik, w kapeluszu strojnym strusimi piórami, wyszarpnął z pochwy rapier, wskazał nadmorską basztę podkomendnym:
- Zająć latarnię. Ugasić ogień.
|