Dane tekstu dla wyniku: 11
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000121
Tytuł:
Wydawca: Noir sur Blanc
Źródło: Opowiadania 1974-1979
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Sławomir Mrożek,  
Data publikacji: 1979
11
I widzę ją już z daleka, jak stoi na placu Świętego Marka, przed Bazyliką, lekka i wdzięczna. Dookoła tłum wesoły, niebo błękitne, jak podczas naszego pierwszego spotkania. Idę przez tłum fotografujący się wzajemnie, między Niemcami w krótkich spodniach, Amerykankami z kwiatami na głowach , Japończykami uśmiechającymi się grzecznie. Co chwila rozlega się furkot i gołębie ulatują w powietrze. Trzeba brnąć przez ławice gołębi. Sięgają do kostek, do kolan, do ramion, unoszą się nad głową. Wszyscy się odbijają w niebieskawych obiektywach, foto-, tele- i kino-, w oczach bezrzęsych i mechanicznych, przeważnie umieszczonych na piersiach, jak u jednookich cyklopów, którzy według średniowiecznych rycin zamieszkują skraj świata. Poniosą mnie potem, przypadkowego, albo moje ucho czy nogę, utrwalone w kolorach czy też czarno-białe, nieruchomego w zastygłym marszu albo poruszającego się w krótkim, spazmatycznym dążeniu na taśmie filmowej, i jakaś rodzina daleko stąd i kiedy indziej pochyli się nade mną jako nad pamiątką z wakacji. Dzień dopiero się zaczął, wszyscy są wypoczęci, pełni entuzjazmu i najlepszej woli wypełnienia go pożytecznymi przyjemnościami. Omijam co gęściejsze grupy, czasem utknę na chwilę przed pozującym do zdjęcia oddziałem, często przepraszam kogoś z uśmiechem protezowym, jak mechaniczne "klik" albo "klak" wydawane przez okoliczne aparaty. Czasami zasłaniają mi Monizę Bawarczycy w papierowych, tureckich fezach, zadowoleni, że im się tak udało, albo plażowe parasolki, kobiety w szortach, lipcowa stonoga. Zasłaniają Monizę wyciągane i wskazujące ręce albo rąb kapelusza słomkowego "mexicano", ale widzę ją, widzę ją znowu, kiedy przyklęknie siwy człowiek przed Bazyliką, przyklęknie, aby ją sfotografować. Idę do niej, jestem coraz bliżej, jeszcze dwadzieścia kroków, jeszcze dziesięć. Zauważyła mnie wreszcie, uśmiecha się, ja uśmiecham się do niej, dajemy sobie znaki rękami, jeszcze odrobinę za daleko, żeby mówić do siebie.
Wtedy jakiś człowiek z walizką w ręce wchodzi w dzielącą nas przestrzeń. Musiałem zwrócić na niego uwagę, bo wydawało mi się, że to moja walizka. Moja czy nie moja? Ten sam rozmiar, tak samo niby ze skóry, ale mnie nie oszuka! Ja znam te wytarte kanty, ukazujące bezwstydną szarość rozmiękczonej tektury. Patrzę na te krzywe zamki i widzę, jak odskakują jeden po drugim. - Uwaga! - krzyczę odruchowo w swoim języku, ale jest już za późno. Walizka się otwiera i wypada z niej kupa bielizny, wyłysiała