w ogóle nie obcował z teatrem, Ślub stał się ewenementem dramaturgicznym. Nie jest on w pełni dramatem absurdu, antydramatem (elementy groteskowe i parodyjne nie przeważają w nim nad tragicznymi jak w Operetce; Błoński wręcz Ślub zwie tragedią). Ale napisany przed debiutami dramatycznymi Becketta i Ionesco jest poważnym i odkrywczym krokiem w tę stronę. Gdyby Esslin znał polską dramaturgię (a zwłaszcza Witkacego i Gombrowicza), nie tylko polski rozdział Teatru absurdu musiałby wyglądać inaczej.
Bardziej komunikatywny, a tym samym bardziej wybuchowy okazał się Trans-Atlantyk (tytuł ten rozumieć trzeba nie jako "statek transoceaniczny", lecz jako powieść powracającą przez Atlantyk do spraw polskich). Trans-Atlantyk jest opisem przygód uchodźcy na argentyńskiej obczyźnie, opisem niedwuznacznie autobiograficznym, w czasie, gdy jego ojczyzna krwawiła, cierpiała i walczyła. Gombrowicz
kpi
sobie z jej oficjalnej reprezentacji i ze środowiska rodaków, zastygłych w sarmackiej mentalności, obyczaju i ceremonialności...
Miłosz postawił Trans-Atlantykowi zarzut, że odnosi się on do postaw wczorajszych, że znając kraj, zgoła czemu innemu należałoby się w polskości przeciwstawiać. I w tym miał rację.
|