szukałem pastora. Był uprzejmy i podobny do Schuberta. Powiedział mi, że na krypie nie ma miejsca, bo tam pełno kobiet z dziećmi i matek tuż przed lub tuż po porodzie. Powiedział mi, że jest Szwajcarem. "Po co to wszystko, dlaczego?" - wzdychał, spoglądając w niebo. "Żeby było mniej nudno" - odpowiedziałem. Spojrzał na mnie przerażony. Zapytałem go o nowiny polityczne. Reynaud tego wieczoru zwrócił się wprost do Roosevelta o pomoc. Rząd francuski czeka teraz na odpowiedź Ameryki. Niech czekają.
Zapadła noc. Pastor wynalazł jakąś stodołę i nasi ludzie poszli tam spać. Ja wyszedłem jeszcze dokupić żywności, a specjalnie chleba, o który wszędzie trudno. Byłem brudny, włosy pokryte skorupą, bo nie zabrałem nic na głowę. Kupiłem beret. Uradziliśmy z Robertem, że ja będę spał w samochodzie, bo trzeba go pilnować. Mogliby chyłkiem wyjechać w nocy. Ułożyłem się na siedzeniu szofera. Rzeka szumiała i
pluskała
w ciemnościach, z dala dolatywał jednostajny warkot motorów wycofujących się oddziałów. Patrzyłem w ciemną szybę i modliłem się, jak codziennie wieczorem.
14.6.1940
|