hmury piasku i ruszyła prosto na północo-wschód, kiedy rąbek czerwonej tarczy słonecznej wyjrzał zza horyzontu. Zaraz po starcie Rohan wszedł na piętnaście kilometrów; w obrębie stratosfery mógł rozwinąć maksymalną szybkość, poza tym mniej było prawdopodobne spotkanie tam czarnej chmury. Tak przynajmniej sądził. Może miał słuszność, a może był to tylko szczęśliwy przypadek, dość, że po niespełna godzinie lądowali w skośnym słońcu wewnątrz zasypanego krateru, którego dno pokrywały jeszcze mroki.
Zanim bijące w dół słupy gorących gazów wyrzuciły w powietrze
kurzawę
piasku, operatorzy wizji zaalarmowali kabinę nawigacyjną meldunkiem, że w północnej części krateru dostrzegają coś podejrzanego. Ciężka machina latająca zatrzymała się, drżąc lekko, jak na niewidzialnej, naciągającej się sprężynie, i z wysokości pięciuset metrów dokonano szczegółowej obserwacji tego miejsca.
Na popielatorudym tle widniały na ekranie powiększalnika drobniutkie prostokąty, rozłożone z geometryczną dokładnością wokół większego, stalowoszarego. Równocześnie z Gaarbem i Ballminem, którzy byli z nim u sterów, Rohan rozpoznał pojazdy ekspedycji Regnara.
|