Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000193
Tytuł:
Wydawca: Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa
Źródło: Afrykanka
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Artur Baniewicz,  
Data publikacji: 2005
żej czterdziestką. Mogliśmy szybciej, ale kosztem Wołynowa, który albo zgubiłby nas w mroku, albo, w przypadku nagłego hamowania, rozwalił do reszty ciężarówkę, tłukąc nas w tyłek. Nikt nie strzelał. Może z braku widoczności, może dlatego, że nie było do kogo. BWP-1 nie miał stabilizowanego uzbrojenia, więc mogła wchodzić w grę także zwykła chłodna kalkulacja, podpowiadająca, że lepiej siedzieć cicho i oszczędzać amunicję, niż mało skutecznym ogniem prowokować skuteczniejszą być może odpowiedź.
Nie wiem, jak długo trwała ta na pozór zupełnie normalna jazda. Pewnie z minutę. Dziesięć metrów na sekundę, sześćset metrów do pierwszej linii kaemów, przemieszanych z granatnikami. Drabowicz miał za zadanie rozstrzelać te kilka okopów z bezpiecznego dystansu i przy pomocy pary lżej uzbrojonych pancernych asystentów pewnie zrobił swoje, ale trudno liczyć na stuprocentową skuteczność. Celny ogień z daleka na pewno zepchnął część piechurów w głąb okopów: tych mniej odważnych, trzeźwiej myślących, rannych czy oszołomionych zbyt bliskimi wybuchami. Od początku swej niemal stuletniej kariery czołgi dość gładko przetaczały się przez obsadzone takimi niedobitkami linie, ale prawie nigdy nie oznaczało to całkowitej likwidacji zagrzebanych w norach ludzkich szczurów. Filipiak nie robił nikomu złudzeń: jego plan zakładał, że - jeśli dobrze pójdzie - nasza pancerna szpica wyeliminuje ciężką broń, czyli stanowiska wukaemów i działek bezodrzutowych. Na strzelców z karabinami i granatami nie było rady. Musieliśmy liczyć na panikę w ich szeregach, własną szybkość i kiepską widoczność. No i na szczęście.
Jakiś dwieście metrów przed linią dołów strzeleckich nasz BWP uruchomił instalację dymotwórczą. Czas był najwyższy: zaraz potem o pancerz zabębniły pierwsze stalowe paluchy. Nie odpowiedzieliśmy ogniem: pochowani bliżej partyzanci widzieli nas, ale większość jedynie słyszała i nie było sensu ułatwiać im roboty. Po prawdzie to nie było kogo wystawić do ogniowego pojedynku: ranni nie bardzo mogli strzelać, Jola nie umiała, a durnie i lenie pokroju Lesika i Szczebielewicza nie zaopatrzyli się w ka