Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_p_ak10300007
Tytuł: OSTLAND
Wydawca: Instytut Wydawniczy "Świadectwo"
Źródło: Akant
Kanał: #kanal_prasa_miesiecznik
Typ: #typ_lit
Autorzy: Jan Rutkiewicz,  
Data publikacji: 2007-02
órzanej kurtki. Do niedawna jeszcze babciny sadownik, a od dni kilku towariszcz komissar od wysiedlania “polskich panów”. Tak niedawno to było a jakby przed wiekiem. Rower okazał się trwalszy od Abramki... Zgrzytnęły pedały, zachrzęściły łańcuchy rowerów. Puszczając Wasyla przodem ruszyli ku traktowi. Szedł nie odwracając się, swym charakterystycznym, elastycznym krokiem. Pod pachą niósł płócienny woreczek z prowiantem, przez drugie ramię przewiesił swój wytarty, wyszmelcowany jeniecki buszłat.
Jeszcze tylko rąbek czerwonej tarczy słońca zerkał znad czarnej kreski turczańskiego lasu. Oddalali się ku niemu coraz bardziej, ciągnąc za sobą nienaturalnie długie cienie, falujące na nierównościach kolein rozjeżdżonej drogi. Nad pobliskimi stawami wstawał już delikatny wieczorny opar. Przebiegłem jeszcze kawałek za nimi... Naraz ten wyższy, z automatem na plecach, warknął coś gniewnie i mocniej nacisnął na pedały. Wasyl przyśpieszył kroku. Policaj znów coś krzyknął i Wasyl zaczął podbiegać, potykając się o stwardniałą gliną kolein. Policaje przyśpieszali coraz bardziej. Ciemniało z minuty na minutę, a mieli jeszcze przed sobą szmat drogi i to przez lasy. Wasyl biegł już teraz przed nimi równym truchtem. Zatrzymałem się przerażony. Boże, żeby mu tylko starczyło sił. To przecież dwanaście kilometrów! Nie chciałem nawet myśleć o tym co się stanie gdy mu zabraknie sił. Na plecach policaja podrygiwał długi automat, a opleciona postronkiem kolba miarowo postukiwała o blachę błotnika. Biegnący Wasyl i dwaj policaje oddalali się coraz bardziej, niknąc w półmroku szpaleru grubopiennych brzóz, ciągnącego się wzdłuż traktu. W gęstniejącym mroku letniego wieczoru długo zacichał zgrzyt rowerowych łańcuchów i pobrzękiwania kolby o blachę.
Minęło kilka miesięcy. Pochmurnym zadusznym dniem wracałem z pobliskiego cmentarza. Z trudem łapiąc równowagę skakałem z kamienia na kamień, forsując przy filarach spalonego przed kilkoma tygodniami przez partyzantów mostu, bystry nurt wezbranej już nieco Jelenki. Drewniaki ślizgały mi się po mokrych głazach i całą uwagę skupiłem na tym, by nie skąpać się w zimnej wodzie. Zobaczyłem ich dopiero w ostatniej chwili, gdy już wjeżdżali do rzeczki, rozpryskując z impetem wodę. Partyzancki zwiad. Był