Wielki międzynarodowy konflikt. Nacjonalistyczne napięcie nerwów z pobrzękiwaniem szabelką szowinistycznych pojęć. Incydenty na granicy rozsądku. Wytaczanie armat najdziwaczniejszych argumentów. Łamanie międzynarodowej konwencji umiaru i dobrego smaku.
Wszystko zaczęło się od tego, że odciski Vilberta, chronione w ciągu dnia obuwiem pracy twórczej, zareagowały dopiero wieczorem. Vilbert napisał ostatnie słowo, postawił kropkę, pióro zawisło chwilę w powietrzu, a wzrok trwał przy jakimś zdaniu. Wreszcie grymas zamyślenia, separujący go od otoczenia, począł przemieniać się w półuśmiech niby do siebie, ale już wysłany w pokój i nawiązujący się z przeróżnymi grymasami innych. Ręka powoli opada, głowa przechyla się w tył, wzrok
błądzi
po ścianie, wreszcie Vilbert przeciąga się i mówi dopełniając ironią półuśmiech do uśmiechu:
- Zastanawiam się dziś, na czym to polega, że Polacy z takim upodobaniem oddają się pijaństwu. Kto wie, czy ten naród, który do niczego nie umie się trzeźwo odnieść, nie usiłuje klin klinem odnaleźć trzeźwości w nietrzeźwości. Swoją drogą, musi to być dla nich przykre, że pośród przysłów reprezentujących narodowe cechy ich jest właśnie to: rtre saoul comme un Polonais.
|