Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_0402000000005
Tytuł:
Wydawca: Znak
Źródło: Ziemia Ulro
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_nklas
Autorzy: Czesław Miłosz,  
Data publikacji: 1977
7
Pośród mnie współczesnych ludzi pióra o jednym tylko myślę z zazdrością. Jest nim poeta Julian Przyboś. Nie poezji jemu zazdroszczę, tylko miejsca na ziemi, jakie sobie wyznaczył, nigdy nie popadając w rozterki i wahania. Jako bardzo młody człowiek, student polonistyki w Krakowie, uwierzył w naukę i technikę, w postęp społeczny, w wiek dwudziesty, w "miasto, masę, maszynę". Na tym swoim, że się tak wyrażę, materializmie polonistycznym oparł teorię poezji bez ustanku awangardowej, znakomicie w swoich wierszach konsekwentny. I wszystko mu się sprawdziło. Rzeczywiście wiek dwudziesty odarł z godności przyrodę, rzeczywiście coraz więcej było aut i samolotów, medycyna przedłużyła ludzkie życie i obniżyła śmiertelność niemowląt, rzesze ruszyły wszędzie ku górze, ze wsi przenosząc się do miast, ucząc się czytać i pisać, z głodomorów grzebiących się w ziemi od pokoleń zmieniając się w "masy" chciwe kina, wytworów techniki, rozrywek i strojów. A ponieważ socjalizm, jak to od dawna głosili zwolennicy postępu, przeznaczony był, aby spełnić marzenia ludzkości, życzliwa im Historia nadzieje ich w Polsce otoczyła opieką. W rodzinnej wiosce Przybosia nastąpiły zmiany, jakich pragnął, czy też, jak twierdził, pragnęła wszelka poezja, będąca "porywem ku szczęściu". Za jego też, Przybosia, życia, w dzieciństwie wiejskiego pastuszka, prometejski ród ludzki rozpoczął swój lot międzygwiezdny. A i w poezji, wbrew chichotom paru warszawskich kawiarń, wbrew również przypuszczeniom, że kultura masowa będzie wymagać poezji ułatwionej, melodyjnej, niezbyt wybrednej, zwyciężył nurt, którego Przyboś był głównym przedstawicielem, tzn. łamigłówki samego języka, gramatyki i syntaksy znalazły się w centrum uwagi. Jeżeli siebie samego i swoją rolę przodownika zawsze traktował z powagą, to na starość otrzymał potwierdzenie swojej wiary i nagrodę za swój upór. Pisano o nim artykuły, studia i dysertacje, ukazywały się coraz to nowe wydania jego utworów, przewodniczył w zjazdach, autorytet, telewizyjna wielkość. Umarł tak, jak żył, w służbie poezji: zasiadał w jury poetyckiej nagrody, nagle obsunął się w krześle i koniec. Dla Gombrowicza Przyboś był jednym z tłumu wiecznie awangardowych poetów, których wierszy nikt czytać nie ma ochoty, chyba pensjonarka Młodziakówna. Wróżył też im okropną klęskę: "…że zbliża się kres waszej przemocy, że tajemniczy palec nowoczesności kreśli MANE TEKEL FARES na nudnej świątyni waszej! Nicość otwiera wam zimne swoje ramiona. Nic, puste, najzupełniej próżne Nic skrada się jak kot ku fabryce metafor, aby ją pożreć wraz z dyliżansem waszego myślenia". Szczęśliwy Przyboś! Nawet nie wiedział pewnie (jeżeli czytał Gombrowicza Przeciw poetom), co ten rozumie przez skradające się Nic. Nieszczęściem jest ból, ale także świadomość bólu, i ponieważ Gombrowicz zdawał sobie sprawę, jakim kosztem zamyka się każdy gładko przeprowadzony rachunek, nie był godzien zazdrości. Nieszczęściem jest też znajomość tych filozoficznych otchłani, nad którymi – i tylko dzięki którym – swoje kruche pałace wzniosła nauka i technika. Tutaj też Gombrowiczowi nie należało zazdrościć. A również co do swego dzieła zdawał się mieć nieco podejrzeń… Tym niemniej Gombrowicz i Przyboś należą do tego samego rozdziału polskiej literatury, nie przesadzajmy więc z mnożeniem różnic. W katolickim kraju umysłowa samodzielność zdawała się iść w parze z ateizmem i ładny to temat, szlachecki ateizm Gombrowicza w zestawieniu z chłopskim ateizmem Przybosia. Jak też koleje polskich ateistów. Syn bardzo chrześcijańskiego, pobożnego Apolla Korzeniowskiego, Joseph Conrad, mógłby był powiedzieć: "Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie", choć dla jego areligijnej etyki nie potrzeba było Kanta, wystarczyłby Seneka. Natomiast później urodzeni, St. Ign. Witkiewicz, Przyboś, Gombrowicz, już mogliby tylko stwierdzić: "Niebo gwiaździste nade mną, żadnego prawa moralnego we mnie", bo moralne prawo uciekło im we względność coraz to zmieniających się społecznych układów, została więc im tylko Sztuka – choćby nie pisali jej przez wielkie S. Co oczywiście było prawidłowe i rozwijane w ciągu dziewiętnastego wieku w zachodniej Europie, poczynając od Adonais z 1821 roku, w którym Shelley, opłakując śmierć Keatsa, stał się zaiste protoplastą nowoczesnego estetyzmu, bo powiedział, że człowiek ginie cały, nic po nim nie zostaje, poza iskrą piękna, jeżeli udało mu się ją schwytać. St. Ign. Witkiewicz, Gombrowicz i Przyboś pojmowali Sztukę każdy na swój ład, Przyboś jako "fabrykę metafor", na ład dla Gombrowicza komiczny i staroświecki. Jednakże te trzy umysłowości, wyłączające się z chrześcijaństwa, jakby w Polsce nigdy nie padła kropla święconej wody, tańczą ze sobą kontredans, zbliżając się do siebie i oddalając parami. Poczucia grozy istnienia Gombrowicz miał nie mniej niż Witkiewicz, nie mniej też był świadomy demonicznych sił historii i latem 1939 roku równie jak tamten odgadywał, na jakie dna wypadnie zstąpić – od czego uratował go opatrznościowy przypadek. A przecie apokaliptyczna wizja Witkiewicza, jeżeli chodziło o dalszą przyszłość, była Gombrowiczowi obca. Nie tylko fascynowała go młodszość, niższość, tandeta, właśnie wychodzące na powierzchnię wskutek wzmożonego obrotu w społecznej kadzi i rozruszania mas, ale miał nadzieję utrafić zawczasu w nowe potrzeby i odczucia człowieka ("Nowe niech zabrzmią tony!"). Tym, którzy, przerażeni niebywałym widowiskiem podłości i okrucieństwa w naszym stuleciu, wróżyli rychły koniec ziemskiego cyrku, przypominał: "zapomnieliście, kim byliście", i wyliczał epidemie, żywiołowe klęski, krótkość życia, brud, zabobon, obskurantyzm, jakie jeszcze niedawno były udziałem ludzkiego rodu. O przyszłych losach tego rodu nie wyrokował. Klęski, katastrofy, zapewne, ale tak czy inaczej pewnie ludzie dadzą sobie radę. W niejednym konserwatywny, bo trzeźwy, czyli skłonny wzruszać ramionami nad każdym owczym pędem, Gombrowicz, jak wnioskuję z jego pism i naszych rozmów, nie sądził, że ludzkość zmierza ku gorszemu, i spodziewał się, że raczej ku lepszemu, to znaczy bynajmniej nie ku szczęściu, jedynie ku rozszerzeniu świadomości. W jakimś przynajmniej punkcie postępowiec Przyboś miałby z niego więcej pociechy niż katastrofista Witkiewicz.
8