Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: IJPPAN_2004000000014
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Złoty pociąg
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Mirosław M. Bujko,  
Data publikacji: 2006
ać, że Czesi liczą na odzyskanie niepodległości i szybkie powstanie własnego państwa. Na początku poruszali się bez pośpiechu, w poczuciu całkowitego bezpieczeństwa. Bolszewicy w miarę oddalania się od linii frontu stawali się coraz mniej realni i Iwanowi wydawało się niekiedy, że nigdy ich nie było i że to wszystko, w co został uwikłany, to rodzaj okrutnej bajki dla dzieci. Wyobrażał sobie niekiedy jej tytuł, a nawet ilustrowaną książkę. Mogłaby się nazywać O sprytnym Iwanuszce i złotym wozie.
Zatrzymywali się często i zwykle na dłużej, a wtedy Czesi organizowali wokół składu znakomicie urządzone koczowisko. Na ścianie jednego z wagonów domorosły czeski artysta wymalował panoramę Hradczan z tęsknym napisem Kde domov můj? * Przed nimi i za nimi na przestrzeni wielu kilometrów poruszały się eszelony z ludźmi i składy towarowe. Wahadłowymi ruchami penetrowały tor pociągi pancerne. Wiosną z frontu dochodziły wieści o nieprawdopodobnych sukcesach oddziałów admirała Kołczaka. Jego samego Iwan miał okazję widywać wielokrotnie, bo cudowna salonka „złotego pociągu” służyła jego sztabowi, gdy zwoływano większą naradę. Kołczak dziwnie go pociągał, może dlatego, że miał w postawie, oczach i ruchach, w tonie głosu coś, czego Iwan nigdy nie zdołał się dopracować: powagę, skromność i pewną mroczną surowość. Poza tym wszystkie te rzeczy robiły w przypadku Admirała wrażenie zupełnie naturalne. Tak jakby ten człowiek niczego nie udawał. Iwan zazdrościł mu tego w duchu. On sam, gdy chciał wyglądać w sposób wzbudzający szacunek i robiący wrażenie na podwładnych, musiał się bardzo starać. To był rodzaj wewnętrznego nadęcia, usztywnienia, kontroli, dzięki której twarz i sylwetka stawały się heroiczne i groźne. Tyle tylko, że owe pozy oscylowały zawsze niebezpiecznie blisko parodii i kiczu. Nabierali się na to tylko prostaczkowie. Admirał zaś był po prostu wspaniały i posągowy, i z pewnością nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Iwan bardzo chciał poznać go bliżej, wyczuwając w nim ten rodzaj pogodnej i ironicznej mądrości, z którą spotkał się już dwukrotnie. W sytuacji, w której się znalazł, trudno było jednak nawet wyobrazić sobie możliwość porozmawiania z Kołczakiem. Zwykle flankowali go ci sami polscy strzelcy, a po sposobie, w jaki to robili, Iwan poznał, że znają się na rzeczy jak mało kto. W sztabowym pulmanie pojawiło się wiele nowych twarzy czeskich oficerów, którym musiał oczywiście ustępować drogi w korytarzu, pokornie spuszczając wzrok. Niemal codziennie widywał Wandę i Salomeę. Wanda porzuciła swój nonszalancki strój i ubierała się w dopasowane przez legionowego zapewne krawca angielskie sorty mundurowe z doskonałego sukna. Nosiła wojskowy krawat, a wychodząc z wagonu, wkładała na złociste, wciąż krótko przycięte włosy barankową papachę, w której było jej wyjątkowo do twarzy. Iwan ze zdziwieniem zauważył, że w lakierowanej, półotwartej, czarnej kaburze przy pasie jej frencza tkwi automatyczny pistolet. Iwan znał się na broni dostatecznie, by po samym kształcie rozpoznać doskonały, nieduży i lekki, siedmiostrzałowy belgijski model browninga. Broń świetnie pasowała do damskiej ręki, ważyła – z tego, co pamiętał – niewiele ponad pół kilograma i była niezawodna. Wanda, spotykając go, niezmiennie wciągała na twarz ironiczny uśmieszek i nigdy pierwsza nie spuszczała spojrzenia, czekając, aż zrobi to jej dawny szef. Równie często spotykał Salomeę, która nadal obsługiwała radiostację na zmianę z czeskim radiotelegrafistą, co przyprawiało Iwana o zgryzotę i niepokój. Czech był bowiem przystojnym i pogodnym chłopcem z nieodstępnym miłym uśmiechem na twarzy. Jak Iwan zdążył zauważyć, traktował Salomeę naturalnie i po koleżeńsku. Nie nadskakiwał jej i nie był nadmiernie usłużny. Iwan czuł, że to mogło się dziewczynie podobać. Każedub, gdy mijali się z Salomeą w korytarzu, spuszczał wzrok i nie starał się zagadywać swej niegdysiejszej, jednorazowej (jeśli możemy użyć tego określenia) kochanki. Wiedział, że natychmiast doniesiono by o tym Kravakowi. Salomea także milczała, ale Iwan nie był pewien, czy to tylko na skutek poleceń majora. Kilka razy, gdy udało mu się złowić jej spojrzenie, zobaczył w nim pretensję, wyrzut, a może tylko smutek? Zdołał także zauważyć, że Salomea zeszczuplała i że to wyjątkowo korzystnie zrobiło jej sylwetce. Nawet te zbyt masywne łydki wydały się teraz Iwanowi najzupełniej proporcjonalne. Każdej nocy, wykorzystując nieliczne przerwy w zajadłym chrapaniu Svobody, wracał w marzeniach do jedynej i ostatniej nocy z Salomeą, doznając nieodmiennie kolejnych nawrotów uczucia niespełnienia. Wiele by dał za to, by przekonać się, jak wygląda twarz dziewczyny w momencie wejścia na szczyt doznań, na który przecież dopiero oboje się wybierali. Wiele by dał za to, żeby usłyszeć, jak jęczy, a może tylko wzdycha. Tę twarz i te dźwięki wyobrażał sobie na tyle sposobów – i po tylekroć zaspokajając się najprostszą samotną metodą – że w końcu wykreował rodzaj stale powtarzającego się w tych marzeniach stereotypu. Pomyślał którejś nocy, że gdyby kiedyś było mu dane przeżyć jeszcze coś naprawdę z Salomeą, czułby się pewnie zawiedziony, że rzecz w istocie przebiega inaczej.
Męcząc się i marząc w nocy, w dzień postanowił małodusznie oddawać się pracy. Wkrótce przy swych nadprzeciętnych zdolnościach adaptacyjnych osiągnął stan kojącej obsesji w pilnowaniu i ewidencjonowaniu skarbu. Dzień zaczynał od wertowania oprawionej w grubą tekturę, poliniowanej księgi, do której pedantycznie wpisywał wszystkie informacje o rozchodowaniu złota. A było ich sporo, bo zarówno Czesi, jak i Kołczak, prowadzili rozliczne operacje handlowe i finansowe. Każdy postój wykorzystywał na to