Wróćmy jednak do głównego bohatera tej opowieści,
Staszka Kuli, którego po ujęciu Heleny Marusarzówny, Franka
Romana i dwóch emisariuszy zostawiliśmy o świcie w polu
za kupą obornika.
Przesiedział tam ponad godzinę. Słyszał jakieś strzały, krzyki, wreszcie wszystko ucichło. Nastał dzień. Staszek podniósł się, rozejrzał wokoło. Wszędzie było pusto i cicho. Wygrzebał w oborniku plecak z materiałami konspiracyjnymi, oczyścił śniegiem, którego resztki leżały jeszcze na polu, i szybko zbiegł po zboczu. Pragnął jak najszybciej oddalić się od fatalnego miejsca.
Celowo
zmienił trasę. Biegł rzadkim lasem, kierując się w głąb Słowacji. Nagle drogę przecięła mu rzeka. Musiał przejść na drugą stronę, choć rzeka była szeroka, a kryjąca ją powłoka lodowa cienka. Trudno - pomyślał może wytrzyma.
Powoli, krok za krokiem, przesuwa się po tafli lodu, który
cały czas trzeszczy. Każdy nerw ma napięty, robi mu się na
przemian zimno i gorąco. Z tyłu za nim lód trzeszczy i pęka.
Chcąc nie chcąc brnie dalej. Przyspiesza kroku. Do
przeciwległego brzegu już tylko cztery metry, trzy, dwa, nagle
trrach! Lód
|