*
Na wystawie, w Musée d'Art Moderne, obrazów nagrodzonych przez Guggenheima, wystawiało dwoje Polaków: Jan Cybis i Maria Jarema. Ten pokaz przypomniał mi Biennale w S~ao Paulo w 1954 roku. W specjalnie wystawionych na ten cel dwóch pięknych gmachach Niemeyera, chyba największego architekta Brazylii, w gmachach o kształtach najprostszych, połączonych łukiem galerii, w kilkunastu jasnych salach, na dwóch piętrach powiązanych nie schodami, ale z lekka wznoszącą się podłogą, wisiało i stało chyba parę tysięcy eksponatów z całego świata. Léger zdobył tam wielką nagrodę. W moim wspomnieniu abstrakcjonizm panował tam prawie niepodzielnie.
W dziale holenderskim zabłąkał się mały
autoportret Van Gogha, stała przy nim warta. "Ten obraz jest pono wart więcej niż cała wystawa", powiedział nam poufnie wartownik. Patrząc wówczas na niektóre obrazy, gdzie jeszcze można było natrafić na ślady przedmiotów czy postaci, miało się wrażenie, że artysta coraz to maskuje wstydliwie tę haniebną wsteczność.
Tu, w Paryżu, dominacja abstrakcjonizmu od konstruktywistów do taszystów jest również widoczna, choć nierównie słabsza niż w Anglii, Belgii czy Brazylii. Mówię o krajach, w których to mogłem zaobserwować. Nie tylko młodzież, może bardziej jeszcze dyrektorzy galerii na Zachodzie stwarzają tę atmosferę, bo sami w czambuł ulegli magii tych kierunków. "Nasi poprzednicy nie poznali się na Cézannie, bronili akademizmu", zdają się myśleć, "teraz już nie damy się wyprzedzić nikomu". Wierzą, że abstrakc
|