Dane tekstu dla wyniku: 90
Identyfikator tekstu: IJPPAN_2004000000014
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Złoty pociąg
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Mirosław M. Bujko,  
Data publikacji: 2006
e, ciężkie i mocne łotewskie czarne piwo, które warzono tutaj według staromodnych receptur od stuleci. Przyjemnie było patrzeć, jak wetknięte w czysty piasek, ciemne litrowe butle chłodzą się w ocienionej nadbrzeżnymi paprociami, płytkiej wodzie, opływane przez płochliwe, ale ciekawskie ławice drobniusieńkich kiełbików i płoci. Pewnie także to piwo sprawiało, że szybko poczuli się swobodnie i nie myśląc zupełnie o konwenansach, bawili się jak dzieci (którymi przecież jeszcze byli) w Robinsonów.
Ten sierpień był bardzo suchy i bardzo gorący. Pamiętał, że przez cały miesiąc nie spadła ani kropelka deszczu. On przez cały czas paradował więc tylko w satynowych spodenkach do kolan, jedynie rano, dla pozorowanej przyzwoitości, zakładając lnianą, tołstojowską koszulinę. Ona szybko zrezygnowała z przepisowego, ale bardzo niewygodnego ciucha, który, przeznaczony ponoć do kąpieli i opalania, krępował tylko ruchy i zniekształcał dziewczęcą sylwetkę. Poszła po prostu na chwilę w krzaki i wróciła wystrojona w spódniczkę, w której od razu poznał przemyślnie spiętą agrafkami kwiecistą chustę, służącą do owijania zapasów, i w kusą koszulkę, którą prawie przebijały ostre koniuszki jej drobnych piersi. Całość uwieńczyła jego słomkowym kapeluszem, którego nie znosił, ale w którym jej było wyjątkowo do twarzy. Dopiero pod wieczór, gdy wracała do siebie, z niechęcią wbijała się w koszmarny wynalazek paryskich kreatorów kąpielowej mody, których należałoby zmusić, by ubrali się choć na kilka godzin w zaprojektowane przez siebie kostiumy. Co ciekawe, choć doskonale pamiętał wszystkie szczegóły jej wyglądu, a nawet leciutko przywodzący na myśl surowe mięso (co wcale nie było przykre) zapach jej ciała, gdy była podniecona – zupełnie nie pamiętał, co mówiła. Doskonale za to odtwarzał w pamięci ton głosu, charakterystyczne przedłużenia samogłosek, gdy ni to pytając, ni to drocząc się z nim, mówiła „taaaaaak?” Słyszał w sobie znakomicie zarejestrowaną charakterystyczną chrypkę, którą często mają dziewczyny drobne i piegowate. Widocznie od tego, co mówiła, ważniejsze było, jak mówiła – i to zarejestrowała jego pamięć. Ona za to chłonęła go jak spragniony podróżny wodę z napotkanej oazy. Absorbował ją bez reszty, a po nadętym i głupkowatym piechociarzu wydawał się jej przybyszem z kosmosu. Nie wyobrażała sobie przedtem, że mężczyzna może być tak naturalny, tak żywiołowy i tak kojący. Odnosił nieodparte wrażenie, że działał na nią jak kompres z arniki na nadwerężony gimnastycznymi wygibasami staw skokowy. Gdy pod wieczór rozstawała się z nim na środku nieskazitelnej tafli w bizantyńskim przepychu krwawo zachodzącego słońca, wyglądała jakby zdzierano z niej łagodzący ból opatrunek. Tak to przynajmniej interpretował, widząc jej szklące się oczy i zrezygnowany uśmieszek na łuszczących się od słońca bladych wargach. On był zadowolony, że ma towarzystwo i może gadać do woli, a jej żywe reakcje sprawiały mu niekwestionowaną przyjemność. Lubił dręczyć ją słownymi rebusami i patrzeć, jak marszczy piegowaty nos, usiłując nadążyć za galopadą jego językowych pomysłów. Lubił świadomość tego, że z każdą wspólnie spędzoną minutą otwiera się przed nim niczym kwiat, otrząsający z płatków nocny chłód i chłonący szybko narastające ciepło letniego poranka. Jego ambicję mile łechtała świadomość – jak wyczuwał – absolutnego zaufania i wiary w jego przyjaźń i bezinteresowność.
Po tygodniu byli parą najlepszych przyjaciół. On bez pytania układał głowę na jej ledwo osłoniętych udach i pozwalał się wachlować własnym kapeluszem albo wkładać sobie do ust poziomki, które zbierali czasem na ocienionych brzozowymi zagajnikami brzegach, nie wychodząc nawet z łódki, bo jezioro bez żadnych pośrednich stanów, bagnisk czy szuwarów łączyło się w wielu miejscach bezpośrednio z lasem. Można było siedząc na czyściutkiej, równej, jakby wziętej z domowego ogrodu trawie, moczyć nogi w r