przez zbrodnię zasłużył -
nie były w oczach Boga sprawą błahą. Najświętsza Panna litowała się nad niesumiennym
zakrystianem nie mniej pewno niż nad bartnikami, smolarzami i inną hołotą, on
zaś, Sapieha, skusił chudziaka pieniędzmi, a potem wydał zdradziecko na śmierć...
Tym czynem uchybił Maryi, obraził Maryję. Obraził Ją! I po raz pierwszy skruszony,
wyklęty grzesznik bił się w piersi powtarzając: - Moja wina! moja wina! moja
bardzo wielka wina!
Jesień tegoroczna była mokra, zimna, wczesna. Od ciągłej pluchy drogi zmieniły się w nieprzebyte bagna. Rzepa pogniła nie wykopana na polu. Oziminy nie zostały
w czas
posiane, bo woły grzęzły na roli. Wyprawa Anusi spoczywała w skrzyniach, przeznaczona na kiedyś, kiedyś, dla nie narodzonych jeszcze córek Kaźmierza lub Jana Sapiehów. Dziewczęta dworskie wraz z wojewodzianką szyły śpiesznie wyprawę drugą, do życia w klasztorze przystosowaną. Nie śmiały się i nie śpiewały przy tej robocie. Mimo cichego oporu wojewodziny pan Sapieha postanowił, że Anusia Gody spędzi już za kratą, w pięknym łuckim klasztorze Panien Benedyktynek, którego ksieni, Agnieszka Woyniłłowiczówna, była powinowatą Sapiehów. Odwieźć Anusię miano w początku Adwentu. Aliści z nagła przyszły silne bezśnieżne mrozy i ścięły błoto w twardą grudę. Nie przejedzie kolasa po takiej drodze, to trudno. Trzeba czekać, aż śnieg spadnie i sannę uściele, śniegu zaś nie było widać. Taki już niezdarzony rok. Nolens volens, wypadło podróż odłożyć na po Godach. Anusia, dowiedziawszy się o tym, wybuchnęła płaczem i płakała przez cały odwieczerz .
Dziwiły się po cichu tej rozpaczy dworskie dziewczęta, które widząc nieraz,
jak ręce Anusi obrębiające ciemne sukno opadają bezwładnie na podołek, ona zaś
wzrokiem wybiega za okno, jak gdyby na coś czekając, kogoś wyglądając - przypuszczały,
że panienka będzie odwłoce wyjazdu rada. Tymczasem, ot, patrzcie, płacze...
- Ja bym za nic a za nic za mniszkę nie poszła! - mawiała w czeladnej służebna
Anusi, Kryska.
- Chyba do takiego klasztoru, gdzie Kac
|