Dane tekstu dla wyniku: 37
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000130
Tytuł:
Wydawca: Świat Książki
Źródło: Życie ideologiczne, osobiste, codzienne i artystyczne
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Henryk Grynberg,  
Data publikacji: 1998
dla pani Drzewieckiej nam nie brakowało, bo u Geni kupy pieniędzy leżały w każdej szufladzie. Sięgała do szuflady i wyjmowała całą garść banknotów. U nich nikt tego nie liczył. Genia nie miała kłopotu z wykradaniem się do teatru, bo jej matka rzadko bywała w domu, a ojciec popijał i niewiele go obchodziło, co się dzieje. Matka Geni nie zauważyła ubytku kilkudziesięciu kilo węgla, którego mieli pełną piwnicę. Zauważyła tylko brak worka, bo był to nowy, porządny worek, i zrobiła okropną awanturę.
Matka Geni była małą, chudą kobieciną w wielkiej wełnianej chuście, skrzyżowanej na piersiach i plecach i głęboko nasuniętej na czoło. Chustę tę nosiła i latem, i zimą, tyle że zimą na palto, a latem do figury. Twarz miała surową, skupioną, usta zaciśnięte i mało z kim w ogóle rozmawiała. Nikt z osób postronnych nie słyszał jej głosu, bo mieszkała z mężem, Genią i starszym synem w domku oddzielonym od innych ogrodami i nikt nie słyszał awantur, jakie swej rodzinie robiła. Była wprawdzie drobna, ale wyglądało na to, że umiała przyłożyć nie tylko Geni i jej osiemnastoletniemu bratu, ale i mężowi, który zresztą był niewiele roślejszy od niej. Matka Geni była przekupą, ale handlowała tylko na dużą skalę. Wynajmowała ciężarówkę, sadzała za kierownicą syna i jechała z jednego końca Polski w drugi. W Gdańsku, Sopocie i Gdyni sprzedawała kaliskie ogórki, pomidory i kalafiory. Do Szczecina i Koszalina wiozła jabłka i gruszki z Sieradza, a w drodze powrotnej z Wybrzeża przywoziła beczki śledzi. Zapuszczała się z jarzynami i owocami na Śląsk, zabierając w powrotną drogę węgiel, a między Wrocławiem i Łodzią woziła mięso z legalnego i nielegalnego uboju, dopomagając w ten sposób gospodarce uspołecznionej, która największe trudności miała właśnie z dystrybucją i zaopatrzeniem. Nie żałowała sił, nie zważała na niewygody, w domu nie było jej całymi tygodniami. Działalność jej była nielegalna (z jakiegoś niezrozumiałego powodu, bo przecież nikomu nie szkodziła, a wszystkim bardzo pomagała), ale nie przejmowała się tym. Przyzwyczaiła się do tej sytuacji za Niemców, gdy nie mniej bohatersko handlowała, i podobnie jak wtedy posyłała swego męża do pracy w fabryce ceraty - dla niepoznaki. Dla zachowania niezbędnych pozorów nie mogła kupować wystawnych mebli ani drogiego ubrania, chodzić do pilnie strzeżonych, elegantszych lokali. Mogła najwyżej w domu jeść najlepsze wędliny i mięsa spod lady oraz cieplarniane jarzyny i owoce poza sezonem. Zimą, gdy szosy były zbyt oblodzone i ośnieżone, jeździła pociągami, kontraktując towar na następny sezon. Kupowała przy okazji walutę i kosztowności, bo co miała robić z tymi szufladami pieniędzy? Mąż prosił ją wielokrotnie, żeby przestała handlować, bo i tak mają pieniędzy za dużo, ale ona nie chciała przestać. Nie mogła, to było silniejsze od niej. Co by z sobą zrobiła, gdyby przestała?
Ciotka Halina cierpiała na tę samą chorobę. Postawiła sobie dom w szczerym polu, widoczny na parę kilometrów z daleka, bo ani jednego drzewa w pobliżu nie było, tylko ogórki, pomidory i kalafiory, siusiające prysznice irygacyjne, rzędy niskich szklanych daszków inspektowych i wyższych szklanych cieplarni. Dom był piętrowy, nie z rozbiórki, lecz z nowej, palonej cegły. Miał wiele pustych pokoi i małe, oszczędne okna, prawie takie jak w Winiarach, w chacie, w której ciotka się urodziła i wychował