Listy były czytane głośno w maleńkiej jadalence pani Popow-skiej. Śmiechom i żartom nie było końca. Jedynie gospodyni, głośno szurając ulubionym krzesełkiem, w zaciętym milczeniu dawała wyraz swemu niezadowoleniu. Aż wreszcie, któregoś wieczoru, cichym, spokojnym głosem opowiedziała nam, skąd się wzięła nazwa nadleśnictwa.
Ona z synem przyjechała do Prania w roku 1946. Przyjechali z Lubelskiego. Stach miał za sobą partyzantkę, wojaczkę, chciał o tym wszystkim zapomnieć. Ale chodziło nie tylko o wyrzucenie z pamięci niedawnych zdarzeń. Stanisław Popowski nie ujawnił się, gdy musiała to zrobić cała Armia Krajowa. Wyszedł z podziemia, ale jednocześnie w nim pozostał. Wybrał więc mazurską pustkę, uznając ją za
wystarczająco
bezpieczny azyl. Okaże się, że do czasu.
Kiedy Popowscy zamieszkali w Praniu, w Puszczy Piskiej, jak na całych Mazurach, trwała okrutna wojna domowa. W lasach, jak wspominałam, grasowały bandy Wehrwolfu, zbrojne grupy NSZ oraz WiN, które szczególnie okrutnie w roku 1946 zapisały się w pamięci nielicznych wówczas mieszkańców. Członkowie tych organizacji mordowali milicjantów, żołnierzy, członków partii, cywilów, słowem każdego, kto według nich opowiedział się za nową władzą.
|