Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000098
Tytuł:
Wydawca: Trio
Źródło: Świtanie, przemijanie
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Teresa Bojarska,  
Data publikacji: 1996
- Tym razem pani musi zastąpić męża. On sam życzyłby sobie tego. Powtarzam: walka trwa i finał jest bliski. Tym bardziej trzeba wyjaśnić, kto ujawnił prawdziwą rolę rządcy, na skutek czyjego donosu zjechała ekspedycja. Dziwne, że aresztowano tylko trzech ludzi, wybierając nadzwyczaj trafnie. Dotąd nikt więcej nie wpadł. Na wszelki wypadek zmieniliśmy adresy. No, jest jeszcze ta sprawa ze stróżem.
Woźnica właśnie zaczął o stróżu. Pracownicy majątku wiedzieli na ogół, że stary Kacperczak ma kontakty z "czerwonymi". Przez syna. Niedawno stróż zdrzemnął się nocą, a złodzieje wynieśli wtedy krochmal. Musieli podjechać od łąki, z tyłu. Dziedzic rano rozdarł się na całe obejście. Zagroził Kacperczakowi wymówieniem. Stary służył w Maleniu od zawsze, jego ojciec stróżował i dziadek. Ale dziedzica poniosło, bo wrzeszczał o "czerwonej zarazie", że jeśli pachnie ona Kacperczakowi, to fora ze dwora. Stróż też nie strzymał, odszczeknął cosik o Ruskich, że trafią i do Malenia. Dziedzic za laskę, zamierzył się, ale nie uderzył. Wszyscy widzieli i słyszeli. A następnej nocy przyjechali ziandarmy. Wywlekły Kacperczaka z chałupy i zastrzeliły pod krochmalnią. Po całych czworakach szukali też w chałupach młodego, syna, znaczy się, stróża, ale on się już w Maleniu nie pokazał. We wsi wrzało. Ludzie pyskowali na dziedzica. Żeby Niemców słać na człowieka, który służył wiernie! Pan, prawda, surowy, ale żeby aż tak. Zwykle kończyło się na krzyku. Dziedzice gnębią czasami, prawdać, że kużden o swoje winien zadbać, człowieka jednak trzeba szanować. Kacperczaki zaś dla dworu zasłużone i dotąd co innym nie uszło, im dziedzic darowywał. Sam przecież syna stróża we szkołach kształcił. Stróż chwalił się, że jego chłopak daleko zajdzie, między samych panów, wedle tej nauki. Nieborak, sam zaszedł nie dalej, jak za obejście podwórza. Naleźli go z przestrzelonym łbem, z gębą w błocie i we krwi. Krzyk, Kacperczakowa pomstowała, musiano ją uciszać. Jeszcze by kto poleciał do czerwonych z lasu i następne nieszczęście. Prr, maluśki. Wóz stanął w szczerym polu. Po obu stronach drogi czerniały drzewa, zapadał zmierzch. Na niebie różowiał zachód, mrok kładł się szybko, jak zwykle w drugiej połowie listopada. Chłop pogwizdywał miarowo nad końskim zadem.
- Zara, zara. Na gwizdanie miętki jest, odleje się i pojedziem. Stworzenie tyż swoje prawa ma.