Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000179
Tytuł:
Wydawca: W.A.B.
Źródło: Śmieszni kochankowie
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Mariusz Cieślik,  
Data publikacji: 2004
Klucze
Zawsze to samo. Wkładasz do kieszeni - uwierają. Wyjmiesz - zapomnisz. Przeciętnie raz na tydzień się zdarzy, a ile już razy musiałem po klucze wracać, nie policzę. Chyba żeby taki piterek kupić na portfel, klucze i dokumenty. Saszetkę niby, tak zwaną pedałówkę albo pederastkę. Ale by był ubaw, jakby ją tak nosić na jednym paluszku za pętelkę. Jak gość, co robi zakupy na bazarze i jeździ bordowym polonezem. Ci, co sprzedają na bazarze, to mają takie inne sprytne urządzenie, taki piterek tylko do paska przypinany na rzep. Kolega taki ma. I jeszcze może być taki niby pasek z piterkiem, też na rzep. Piterek, duperek. Jutro trzeba będzie wstać o siódmej nie wiadomo po co, bo jak żona wyjdzie, to nie będzie jak zamknąć drzwi. To może już lepiej chodzić jak debil z pedałówką pod pachą niż wstawać o świcie. Buuu, szszszszsz, trrrrr. Jakby na Ursynowie miało lądować UFO, to pewnie by tak właśnie wyglądało. Migające pomarańczowe światła, obudowane dziwnymi urządzeniami, a do tego jeszcze odgłos lądującego samolotu. W środku coś jakby ufoludek. Albo pamperek, a może zresztą bamberek, nie jestem pewien, ale jakoś tak mówią w Poznaniu. Taki malutki ludzik w wielkim samochodzie. Plastikowy. Spokojnie, to nie ufo, tylko polewaczka czyści wielkimi szczotami ulicę i miga na dwa kilometry jak boeing na pasie startowym. Właściwie dlaczego boeing? Pewnie dlatego, że nie znam żadnych innych nazw samolotów. Logika dyspozytorów polewaczek wydaje się dosyć pokrętna. Spadnie deszcz tak jak dziś rano, to oni dawaj wszystkie polewaczki wypuszczać na ulicę w nocy. Znowu jak jest sucho, to polewaczek jakoś nie widać. A może tak właśnie powinno być, może chodzi o to, żeby się błota do domu nie nosiło? Pojechała, szuru-buru, dziesięć na godzinę. Ciekawe, jaka jest prawdziwa zależność między częstotliwością kursowania polewaczek a pogodą. To musi być jakiś skomplikowany algorytm, jakaś sinusoida albo co. Praca dyspozytora polewaczek to prawdziwe wyzwanie. No nie? Śmichy-chichy, ale w domu światło się nie pali. No to pięknie. Będę siedział na schodach jak dupa i czekał, aż żona łaskawie wróci. Dobrze, że chociaż na dole drzwi można otworzyć bez klucza. Mamy takie sprytne urządzenie, które zagaduje. Taki inteligentny domofon. Mówi na przykład: "drzwi otwarte, proszę wejść" albo "kod nieprawidłowy, proszę spróbować ponownie". Zawsze się zastanawiam, co ten uprzejmy damski głos powie jakiemuś nachalnemu gościowi, który się nie umie zachować, albo pijanemu: "Kod nieprawidłowy, baranie", "Paszoł won, pijaku", "Gdzie się pchasz, chamie", albo po prostu: "Wypierdalaj". Z tymi kodami cyfrowymi to jest zresztą jakiś obłęd - do drzwi kod, do karty kredytowej kod, do telefonu komórkowego kod, kod pocztowy, a jeszcze do tego NIP, pesel, numer konta, numery telefonów, numer mieszkania, numer domu. Niezły numer. Oczywiście, z mojej żony. Zamknięte, światło zgaszone. Wpół do jedenastej wieczorem, człowiek sterany przyłazi z roboty, a jej w domu nie ma. Żeby chociaż zadzwoniła, nagrała się, a tu nic. Mogę tak pukać do usranej śmierci. Ona się zachowuje jak facet. Poszła ze znajomymi na browar, o ile dobrze pamiętam, na dzisiaj się umawiała. Pije teraz w jakiejś knajpie, a ja będę siedział jak ostatnia pizda pod drzwiami. Ale sam jestem sobie winien, z jednej strony, że tych kluczy zapomniałem, no, ale z drugiej strony, to to jest gruba przesada. Żeby tak co drugi dzień łazić po knajpach. Trochę mnie to wkurza, że teraz wszystkie laski zachowują się jak faceci. No, oczywiście dopóki nie mają dziecka, bo wtedy to też dostają szaleju, tylko w drugą stronę. Mnie to jakoś trudno zrozumieć, ja jestem staroświecki, to znaczy, że według moich wyobrażeń na temat tradycyjnych ról społecznych, kobieta nie powinna się upijać, zaczepiać faceta na ulicy i łazić z koleżankami po knajpach. Kiedyś takie laski to był margines, w dawnych dobrych czasach mówiono, że to puszczalskie, a teraz to norma. Zwłaszcza towarzystwo z tych wszystkich bezproduktywnych firm jest totalnie zdemoralizowane: pi-ar, agencje reklamowe, telewizja, różne takie. Głównie łażą po drogich knajpach i się nasładzają sami sobą, jacy to są mądrzy, piękni i bogaci. Po prostu królowie życia. A do tego jeszcze bardzo ważni, bo im się wydaje, że kształtują społeczeństwo jak plastelinę. Gówno, nie plastelina. Jaki jest z nich pożytek? - że się tak zapytam jak człowiek radziecki. Płacą im kupę szmalu, żebyśmy się mogli dowiedzieć, który proszek jest lepszy niż zwykły albo że lody są najlepsze, jak człowiek jest głodny. Dla mnie, jak jestem głodny, to najlepsza jest kiełbacha, a dla nich lody. I, niestety, wszyscy ci mądrale sobie umyślili, że będą mieszkać w tym samym mieście co ja i łazić po tych samych imprezach. Kiedyś wpadłem na pomysł, że u nas powinna być struktura federalna , jak w Niemczech. Tam to się rozkłada na parę miast, to tałatajstwo medialno-reklamowe znaczy: Berlin, Frankfurt, Hamburg, Stuttgart, Monachium, bo są landy i każdy ma swoją stolicę.
Możesz sobie spokojnie pójść, gdzie chcesz, i rzadko kiedy się na takich natkniesz. Tylko że tam pewnie też wszyscy chodzą do tych samych knajp, żeby się pokazać. Ale ja mam to w dupie. Niby komu się miałbym pokazywać? Wyrwać towar to i tak najlepiej na dysce, a nie w modnym klubie. Bo tam, jak mówi jeden kolega, na okrągło pracują metkownice i potem do takiej laski żaden czytnik nie pasuje. Tak jej podbijają cenę. Zresztą na towary też nie chodzę. W każdym razie struktura federalna to by było