Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_3102000000022
Tytuł:
Wydawca: Iskry
Źródło: Edward Gierek : życie i narodziny legendy
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_fakt
Autorzy: Janusz Rolicki,  
Data publikacji: 2002
w Polsce od 1944 roku Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nie wiedzieli jeszcze, że oto kończy się epoka Gomułki! Czy rozruchy w Gdańsku zostały sprowokowane? Do dziś nikt nie wie nic pewnego na ten temat. Znamienne jednak, że oficjalni historycy chętniej przyznają, że to ludzie władzy sprowokowali grudzień niż dziesięć lat późniejsze strajki sierpniowe z 1980 roku. Zanim jednak Gomułka ustąpił, przez cały tydzień toczył jeszcze prywatną tragiczną wojnę z klasą robotniczą i narodem.
Gierek nie zabierał głosu na ostatnim plenum gomułkowskim. W jego poniekąd imieniu wypowiedział się jeden z sekretarzy KW w Katowicach, Tadeusz Pyka. Za co Gomułka, w czasie zwyczajowego śniadania członków Biura, spożywanego w czasie pierwszej przerwy w obradach na zapleczu sali obrad plenarnych, natychmiast go skarcił: "Towarzysz Gierek nie chciał sam zabrać głosu w obradach, więc wysłał na mównicę Pykę, a ten nagadał takich głupstw, że teraz będę musiał to odkręcać". O rozruchach w Gdańsku Edward Gierek dowiedział się nieoficjalnie z plotek, które pojawiły się w czasie obrad. Gomułka nie uznał bowiem za stosowne poinformować oficjalnie członków najwyższego gremium partyjnego o demonstracjach na Wybrzeżu. Trzeba przyznać, że Gierek był od początku niechętny podwyżkom i na jednym z listopadowych jeszcze posiedzeń Biura Politycznego, "w wyważonych słowach" - jak stwierdził nieprzychylny mu dzisiaj Tejchma - jako jedyny "odważył się" o tym powiedzieć. Z kolei w czasie barbórkowej wizyty Gomułki na Śląsku, jak mówił Gierek w Przerwanej dekadzie, na pytanie w tej sprawie, zadane w cztery oczy, oświadczył, że będzie ciężko, ale poradzi sobie z tym w Katowickiem. Po wyjeździe z Warszawy Gierek został odcięty od wszelkich oficjalnych informacji o przebiegu wydarzeń na Wybrzeżu. W czasie tych tragicznych pięciu dni nie dzwonił do niego ani razu Gomułka czy Cyrankiewicz. Informacje czerpał z radia francuskiego i telefonów od partyjnych przyjaciół. Ze szczegółową relacją z Wybrzeża miał do niego zadzwonić w środę 16 grudnia Franciszek Szlachcic - wiceminister spraw wewnętrznych, który dowodził Służbą Bezpieczeństwa. W czasie rozruchów był w Trójmieście, a jego przerywana płaczem relacja wstrząsnęła Gierkiem do głębi. W trakcie tej rozmowy szef SB poinformował śląskiego sekretarza, że chce do niego przyjechać na spotkanie wraz ze Stanisławem Kanią - kierownikiem Wydziału Administracyjnego KC, nadzorującym wojsko i milicję or az z Edwardem Babiuchem - kierownikiem Wydziału Organizacyjnego. Temu ostatniemu podlegała polityka kadrowa partii. Wymienieni politycy nie byli więc osobami pierwszoplanowymi w partii i państwie, ale śmiało można powiedzieć, że w drugiej linii zajmowali pozycje kluczowe. Gierek po pewnym wahaniu, jak po latach mówił, zgodził się na spotkanie. W tamtych dniach Gomułka zdecydowanie nie panował już nad sytuacją w Polsce. Tragedia kraju - i jego osobista - zaczęła się dokładnie we wtorek, 15 grudnia o godzinie 9 rano. Wtedy właśnie na nieformalnym zebraniu najważniejszych ludzi w kraju z udziałem Gomułki, Spychalskiego, Cyrankiewicza, Jaszczuka, Strzeleckiego, Moczara, Jaruzelskiego, Świtały, Pietrzaka i Kani podjęta została decyzja o zezwoleniu udzielonym wojsku i milicji na strzelanie do demonstrujących. Zalecono co prawda, aby strzelano w ziemię, ale rozkaz ten nie uczynił karabinów bezpiecznymi dla strajkujących. Tym samym partia postawiła się ponad narodem i pomiędzy nią a społeczeństwem wykopana została ogromna przepaść, której nie udało się już w gruncie rzeczy władzy komunistycznej w Polsce zasypać. Kolejne dni przynosiły dalsze akty terroru państwowego. Rozruchy przeniosły się do Gdyni, Szczecina i Elbląga. Stopniowo kraj ogarniała prawdziwa wojna domowa. Oficjalnie w tygodniowych zamieszkach zginęły czterdzieści cztery osoby. Wszystkich zdumiewała w tych dniach straszliwa zapiekłość i upór Gomułki. Nie chciał słyszeć o żadnych ustępstwach. Ani myślał o cofnięciu kontrowersyjnej podwyżki. Tak więc na oczach Polski i całego świata popełniał, można powiedzieć, mimowolne samobójstwo polityczne. Jego brak refleksji nad przyczynami gwałtownych demonstracji pozostaje zagadką. Dowodzi raz jeszcze, jak dalece sprawowanie władzy może bez reszty ogłupić każdego, dobrego nawet polityka. W środku tygodnia do polskich wydarzeń wtrąciła się Moskwa. Breżniew, wówczas jeszcze zdrowy i w pełni sił, był nie na żarty przestraszony skalą demonstracji na polskim Wybrzeżu. Kremlowscy przywódcy, którzy dążyli w owym czasie do porozumienia rozbrojeniowego z Zachodem, mieli ponoć założyć, że nie będą interweniować w Polsce. Dwa lata po czechosłowackim sierpniu w żaden sposób nie mogli sobie pozwolić na interwencję w Polsce - kraju trzy razy większym i do tego uznawanym za "nieobliczalny". Na ich stanowisko wpłynął też bezsprzecznie socjalny, a nie polityczny charakter rozruchów. Na wszelki jednak wypadek, aby nie drażnić Polaków, stacjonujący w Polsce żołnierze Armii Czerwonej otrzymali bezwzględny zakaz opuszczania koszar. W tej kryzysowej sytuacji dla ekipy Breżniewa sprawą najwyższej wagi stało się bezbolesne dokonanie w Polsce zmiany szefa partii. Ważnych argumentów na to, że Gomułka powinien odejść, miała dostarczyć radzieckiemu przywódcy rozmowa ambasadora Aristowa z szefem polskiej partii. Doszło do niej we wtorek 15 grudnia po południu w gmachu KC. Piotr Kostikow relacjonuje, że Gomułka zwymyślał Aristowa: - Co wy tu mnie egzaminujecie - krzyknął usłyszawszy pytania ambasadora. - Macie swoje informacje i wiecie, jaki charakter mają demonstracje w Gdańsku. Ambasador stwierdził, że Gomułka jest w fatalnym stanie. Jest chory, porusza się z trudem, mówi z wysiłkiem, ale z całą siłą podtrzymuje konieczność zdecydowanego rozprawienia się z demonstrantami. Mówił o zagrożeniu socjalizmu, o elementach kontrrewolucyjnych, o kolejnej dywersji inspirowanej przez ośrodki imperialistyczne. W obliczu takiego zagrożenia i rozpasania części tłumu na ulicach zdecydowali się w kierownictwie w Warszawie, że należy wydać polecenie użycia broni. Ambasador powiedział, że Gomułka ze złością rzekł, iż towarzysze radzieccy powinni mieć swoje rozpoznanie sytuacji, bo on przecież nie zabronił ani Moczarowi, ani Jaruzelskiemu informować ich swoimi kanałami o przebiegu wypadków. Nasze kierownictwo przyjęło informacje i relację Aristowa z ogromnym zakłopotaniem. Oni byli po prostu zmartwieni. Opowiadał nam Katuszew, że patrzyli po sobie i milczeli, jakby wszyscy zadawali to samo pytanie: co się stało z "Wiesławem". [...] Z dobrego poważnego źródła wiem, że naprawdę wtedy jeszcze wcale nie wierzono w definitywne odejście Gomułki. Naprawdę nie decydowano o obsadzie funkcji w PZPR. Postanowiono bowiem, że Breżniew zadzwoni do Gomułki i jeśli zdoła się z nim porozumieć w sprawie szybkiego łagodzenia kryzysu w drodze rozwiązań politycznych, kierownictwo KPZR wesprze "Wiesława". Do tej rozmowy według Kostikowa doszło następnego dnia. Wymiana zdań między obu przywódcami nosiła prawdziwie kuriozalny charakter. Oto bowiem szef radzieckiego imperium tłumaczył, że zamieszki na Wybrzeżu zostały spowodowane przez radykalne podwyżki cen żywności, natomiast Gomułka zapewniał, że w miastach Wybrzeża ma miejsce kontrrewolucja. Gdy Breżniew zirytowany przekonywał, że tak być nie może, bo na ulice wyległa klasa robotnicza, Gomułka kazał mu przypomnieć sobie Kronsztad. Na koniec Breżniew miał jeszcze prosić o znalezienie politycznego rozwiązania konfliktu. Zaproponował też wycofanie się władz z podwyżki cen. Gomułka nawet nie ustosunkował się do tej sugestii. Zdaniem Breżniewa w całej tej wymianie opinii jego rozmówca sprawiał wrażenie człowieka skrajnie wyczerpanego psychicznie i zrezygnowanego. Jak pisze Kostikow, który relacjonował tę rozmowę na podstawie sprawozdania sekretarza KC KPZR Katuszewa, obecnego przy ostatnim telefonie Breżniewa do Gomułki, wszyscy przebywający w jego gabinecie przywódcy radzieccy byli zgodni, że polski pierwszy sekretarz stracił zdolność kierowania partią. Natychmiast po tym telefonie odbyło się na Kremlu spotkanie ścisłego kierownictwa radzieckiego, na którym ustalono, że trzeba zmienić Gomułkę, a także "nakłonić Polaków, aby metodami politycznymi rozwiązali jak najszybciej rozszerzający się niebezpiecznie konflikt społeczny". Przypomnijmy - była środa wieczór. Tamtego dnia walki uliczne z ulic Gdańska przeniosły się do Pruszcza Gdańskiego, Tczewa i Elbląga. Na Kremlu zadeklarowano poparcie dla sugerowanej wcześniej na taką okazję przez Kostikowa kandydatury Gierka. Sekretarze KC, członkowie Biura Politycznego KPZR i premier otrzymali polecenie odbycia rozmów ze swymi partnerami w Polsce (równorzędnymi im przedstawicielami w polskiej partii). Mieli za zadanie przekonać ich do zmian w kierownictwie partyjnym w Polsce. Ustalono, że jest to niezbędny warunek zażegnania rozszerzającego się wciąż konfliktu na ulicach miast Wybrzeża. Jednym z kandydatów do objęcia fotela po Gomułce był Mieczysław Moczar, zastępca członka Biura Politycznego i sekretarz Komitetu Centralnego. Kreml - za pośrednictwem nie wymienionego z nazwiska jego przyjaciela - przesłał tamtego wieczoru do Warszawy wiadomość, że nigdy nie zostanie on przez Moskwę zaakceptowany na stanowisku szefa polskiej partii. Dla Breżniewa i jego współpracowników nacjonalizm Moczara był nie do przyjęcia. Podobnie bowiem jak rewizjonizmu a la Dubczek obawiali się nacjonalizmu typu Ceau.escu. Ta, do dziś tajemnicza, informacja wysłana z Moskwy skutecznie wyciszyła Moczara. Rzeczywiście, od czwartku 16 grudnia, jak potwierdzają relacje, stracił on cały "szarm" przywódcy i poniechał wszelkiej aktywności, a politycznym przyjaciołom oznajmił, że wycofuje się z gry o najwyższe stanowisko w partii. Tego samego wieczoru w Moskwie miało również miejsce bezprecedensowe spotkanie premiera Kosygina z wicepremierem Jaroszewiczem. Urzędujący jeszcze mimo późnej godziny w swym gabinecie w gmachu RWPG w Moskwie Piotr Jaroszewicz otrzymał zaskakującą informację od radzieckiego partnera - wicepremiera Lesieczki - że za chwilę odwiedzi go premier Kosygin. Był to chyba pierwszy przypadek w historii ZSRR, by radziecki premier przybywał z wizytą do wicepremiera któregoś z krajów należących do RWPG. Z tego spotkania mamy dwie relacje. Wcześniejszą, z roku 1990, Piotra Jaroszewicza i dwa lata późniejszą, Piotra Kostikowa. Według Jaroszewicza, po przyjściu do jego gabinetu i kordialnym przywitaniu Kosygin zaprosił go na herbatę do gabinetu Lesieczki. Podobno obawiał się polskiego podsłuchu. Obaj politycy rozmawiali ze sobą w cztery oczy. Po tym spotkaniu późniejszy wieloletni premier rządu polskiego sporządził notatki, które cytował po latach w swej książce: Kierownictwo radzieckie i rząd są poważnie zaniepokojone rozwojem sytuacji na polskim Wybrzeżu - mówił Kosygin. - Jeszcze bardziej niepokoi ich sytuacja w kierownictwie PZPR. Jest ono rozbite, rozpoczęła się w nim walka o władzę, którą już od 1968 roku pragnie przechwycić Mieczysław Moczar. Wszystko wskazuje na to, że sugestie i zachęty do podpaleń i rabunków w Gdańsku są wynikiem działania prowokatorów. Gomułka wykazuje niezdecydowanie, chwiejność i słabość. Brak mu koncepcji zarówno rozwiązania sytuacji kryzysowej w Gdańsku, jak i w kierownictwie partii. Sytuacja w Polsce rozwija się tak, jakby ktoś dolewał oliwy do ognia i wskazywał, jak i gdzie należy atakować, jakie wysuwać hasła, a nie ma nikogo, kto by to przerwał. Nerwy często przysłaniają Gomułce rozsądek - mówił dalej Kosygin, powołując się na rozmowę, którą ambasador radziecki przeprowadził z Gomułką i dosłownie przekazał do Moskwy. Stwierdził też, że był to dramatyczny sygnał, iż czas na zmianę sternika partii. Jaroszewicz wspomina dalej, że Kosygin powiedział mu o Moczarze jako pretendencie do stanowiska pierwszego sekretarza absolutnie nie do zaakceptowania przez ekipę kremlowską. Jak się okazało, pretensje do przywódcy frakcji "partyzanckiej" Kreml miał jeszcze z czasów wojny, gdy - według Kosygina - Moczar był współpracownikiem wywiadu radzieckiego, a następnie odgrywał jakąś dwuznaczną rolę w Generalnej Guberni. Dziwił się też Gomułce, że utrzymywał go przy sobie i awansował, pomimo że w marcu 1968 roku Moczar miał, jego zdaniem, podjąć próbę przejęcia władzy w Polsce. Przekonywał też niedwuznacznie, że w razie niesubordynacji Moczara Kreml opublikuje jakieś kompromitujące go materiały. Następnie Kosygin poinformował Jaroszewicza o bardzo przykrej rozmowie ambasadora Aristowa z pierwszym sekretarzem polskiej partii, a także o posłaniu KC KPZR skierowanym do KC PZPR. Nie zaadresowano go do Gomułki, dając tym samym do zrozumienia, że Moskwa pogodzi się z jego odejściem. Sytuacja w Polsce, podkreślał następnie radziecki premier, jest niebezpieczna dla całego obozu, dlatego trzeba ją szybko opanować. Z tym, że niech nikt nie liczy na radziecką interwencję. Jest wykluczona. "Do dziś nie wygrzebaliśmy się z kłopotów politycznych i gospodarczych w stosunkach z Zachodem po interwencji w Czechosłowacji. Poderwaliśmy autorytet własny i wszystkich partii komunistycznych w Europie. Niestety, nie wzięliśmy poważnie tych skutków pod uwagę przed interwencją w Czechosłowacji w 1968 roku. Nie można co dwa lata urządzać na scenie światowej takiego widowiska". Rozmowa pomiędzy oboma politykami odbyła się w przededniu powrotu Piotra Jaroszewicza do kraju. Do Warszawy dotarł on 17 grudnia, w czwartek w południe. Znamienne jednak, że Jaroszewicz w opublikowanej książce twierdzi, że wszystkie informacje otrzymane od Kosygina zachował dla siebie, nie przekazując ich dalej. Tej ostatniej sugestii stanowczo zaprzecza jednak Piotr Kostikow, szef sektora polskiego w KC KPZR. Jego zdaniem w żadnym razie rozmowa ta nie odbywała się po to, żeby Piotr Jaroszewicz zachował ją jedynie do swych memuarów. Przeciwnie, spełniła bardzo istotną rolę w rozwiązaniu kryzysu polskiego. Jaroszewicz otrzymał od Kosygina niezmiernie ważne wiadomości: po pierwsze, Breżniew z Kosyginem stanowczo sprzeciwiają się kandydaturze Moczara oraz po drugie, kandydatem Kremla na stanowisko szefa partii polskiej jest Edward Gierek, natomiast Jaroszewicz osobiście jest mile widziany przez Kosygina na stanowisku premiera rządu PRL. W czasie gdy Kreml rozgrywał telefonicznie swą partię z Gomułką, dramat polski zbliżał się do przesilenia. Po Gdańsku, Elblągu, Tczewie i Gdyni tak strajki, jak i salwy karabinowe miały miejsce w Szczecinie i Słupsku. Siedziba KW w stolicy Pomorza Zachodniego została w czwartek spalona, jako drugi w Polsce gmach partii. Uwaga Kosygina o dolewaniu oliwy do ognia zdawała się znajdować potwierdzenie w rozgrywających się tragicznych wydarzeniach. Z wolna nawet dla zwolenników Gomułki stawało się jasne, że tej wojny z narodem nie zdoła on wygrać. I, jak to zwykle w podobnych okazjach bywa, w przedpokojach władzy zaczęły się toczyć gry gabinetowe mające na celu usunięcie szefa. W tej fazie kryzysu najaktywniejsi w Warszawie byli: Stanisław Kania, Franciszek Szlachcic, Józef Tejchma i Józef Cyrankiewicz. Stanisław Kania w wywiadzie-rzece powiedział, że powodowany troską o kraj zaczął w tamtych dniach rozglądać się za nowym przywódcą partii. Jak sam stwierdza, przez lata należał do ludzi mających dobre stosunki z Moczarem. Zważywszy na to, że jako szef Wydziału Administracyjnego KC podlegał służbowo w kierownictwie partii szefowi frakcji "partyzanckiej", nikt inny jak właśnie Moczar musiał być jego naturalnym kandydatem na miejsce po Gomułce. W krytycznym tygodniu szef "partyzantów" nie marnował czasu celem objęcia tej schedy, jak wiemy nie tylko od Kostikowa. Nie ruszając się z Warszawy, prowadził bardzo wiele rozmów ze swymi zwolennikami. Ich treści nie znamy, jako że nie zachowały się na ten temat żadne dokumenty. Aktywność Moczara miała drastycznie zmaleć dopiero po otrzymaniu niepomyślnych dla niego sygnałów z Kremla. Z ogromną więc dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że gdyby nie stanowczy sprzeciw Breżniewa, Moczar w grudniu 1970 roku przejąłby w Polsce władzę. On bowiem, a nie znajdujący się na uboczu w Katowicach Gierek, kontrolował MSW i wojsko. Dlatego można domniemywać, że dopiero gdy kandydatura Moczara do objęcia fotela po skompromitowanym już wówczas Gomułce została stanowczo odrzucona przez Breżniewa, Kania zaofiarował poparcie Gierkowi. W tamtych dniach Kania, jak twierdził Jan Szydlak, stał się nerwowy, miał bowiem świadomość, że za swą aktywność wymierzoną przeciwko pierwszemu sekretarzowi, o ile pozostanie on na stanowisku, prędzej czy później będzie musiał zapłacić. 17 grudnia, a więc już po tragedii gdyńskiej, Kania dogadał się z Franciszkiem Szlachcicem i Edwardem Babiuchem. Uzgodnili, że następnego dnia we trójkę pojadą do Katowic. Mimo że ostrożny Babiuch wycofał się z zamiaru wyjazdu, zdeterminowany widać Kania przyjechał jednak do Gierka wraz ze Szlachcicem. Śląski sekretarz prowadził z przyjezdnymi politykami bardzo oględną rozmowę, bał się bowiem jakiegoś podstępu albo prowokacji. Spiskowanie przeciwko urzędującemu pierwszemu sekretarzowi zawsze było ryzykowne i nadzwyczaj niebezpieczne. Zawsze mogło też być nazwane spiskiem antypartyjnym. Dlatego, jak sądzę, w pewnym momencie Gierek, energicznie namawiany przez Kanię do zostania pierwszym sekretarzem, miał według Piotra Kostikowa powiedzieć wprost, "że wcale nie pali się do funkcji w Warszawie; narozrabialiście w stolicy, to teraz wydobywajcie się z błota sami. Na te słowa - jak pisze P.K. - Kania padł przed Gierkiem na kolana i błagał go histerycznym tonem. Zapewniał poparcie. Szlachcic patrzył ironicznie na sceny odgrywane przez Stanisława. Franciszek wcześniej zdążył się połączyć telefonicznie z Edwardem. Obaj wiedzieli, że Gierek jest zdecydowany podjąć bój o przywództwo w Warszawie. Czemu grali wobec Kani? - pyta Kostikow i sam sobie następnie odpowiada: - Nie wierzyli mu. Szlachcic był bardzo blisko Moczara. Wiele widział i słyszał. Znał kontakty generała z innymi generałami i cywilami, z Jaruzelskim, Kanią... Teraz chcieli, aby Kania się zaangażował całkowicie i jednoznacznie w poparcie Gierka, tak jak wcześniej uczynił to Wojciech. Stworzyłoby to korzystną sytuację, przyciągnąłby ze sobą sporą grupę. Pion administracyjny w KC wraz z potęgą pionu organizacyjnego Babiucha to była siła, która ostatecznie zdecydowała o zwycięstwie Gierka. Taki układ widoczny był w składzie Komitetu Centralnego, a w Biurze Politycznym? Gierek nie ukrywał przede mną, że miał poważne obawy, iż grupa Gomułki, wsparta w decydującej chwili przez Moczara, zdoła przegłosować inaczej, niż wyobrażali sobie jego zwolennicy, niż zapewniał go Kania. Rozważali więc, czy nie byłoby bezpieczniej od razu zwołać plenum KC. - Wasz list stwarzał taką możliwość, bo można było odczytać, że towarzysze radzieccy zwracają się również do Komitetu Centralnego. Trzeba by więc dać odpowiedź. Ale w końcu zdecydowaliśmy się na posiedzenie Biura, formalnie zresztą zarządzone z udziałem Gomułki [...] - List. Zdecydował wasz list - powiedział jeszcze raz". Rozwaga, a nawet wstrzemięźliwość Gierka wykazana w rozmowie z Kanią okazała się zdaniem Kostikowa uzasadniona. Obaj jego goście byli bowiem zaledwie członkami Komitetu Centralnego i nie mieli w przyszłej walce o władzę głosu decydującego. Natomiast Gierek nie mógł mieć jeszcze wówczas żadnej informacji z Moskwy czy bezpośrednio od członków Biura Politycznego. Nie wiedział zatem, czy jego czas rzeczywiście nadszedł. Zresztą w najwyższej instancji partyjnej Gomułka miał zdecydowaną przewagę i trudno było sobie wyobrazić, aby niczym nieprzymuszone Biuro Polityczne mogło podjąć się dyskusji nad usunięciem pierwszego sekretarza. W tej sytuacji Gierek zakończył rozmowę z Kanią zapowiedzią, że przyjedzie do Warszawy, o ile zostanie zwołane posiedzenie najwyższego gremium partyjnego. Już po odjeździe Kani, a więc wcześnie rano w sobotę, Gierek dostał telefon z sekretariatu pierwszego sekretarza, informujący o zwołaniu w sobotę 19 grudnia posiedzenia Biura Politycznego. Na posiedzenie to wyjeżdża natychmiast, i to tak pospiesznie, że nie powiadamia o tym nawet żony. W tym czasie do Warszawy nadeszło już "posłanie" partii radzieckiej. Ambasador Aristow o godzinie 21 w piątek 18 grudnia, a więc w dniu, w którym w Szczecinie podpalono gmach Komitetu Wojewódzkiego partii, informuje Gomułkę, że ma do przekazania ważny list z KC KPZR. Pierwszy sekretarz jest jednak tak zmęczony i rozstrojony nerwowo, że prosi go o przełożenie spotkania na następny dzień. Kiedy ambasador odpowiada, że ma polecenie przekazania tego pisma natychmiast, prosi, aby w takim razie wręczył je premierowi. "Ja przeczytam ten list następnego dnia" - mówi uspokajająco. Ambasador tak też czyni. List, jak na tego typu posłania, a było ich kilka w zapalnych momentach historii PRL, jest nadzwyczaj spokojny. Dla Gomułki to jednakże wyrok śmierci politycznej. Nie jest bowiem - co bardzo wymowne - adresowany do pierwszego sekretarza, lecz wprost do Biura Politycznego i Komitetu Centralnego PZPR. Oto jego treść:
Biuro Polityczne i Komitet Centralny PZPR.