Autokarawan firmy "Bongo" - nazwa jak z Witkacego - zmierzał drogą ku Polsce. Granicę przeniknęliśmy łatwo. Nocleg w Łańcucie. Mimo zmęczenia długo rozmawiałem z Jurą Szczerbakiem o przyszłości Ukrainy, przecież u nas się wychowywała ich kadra, nie w Kijowie. Po trzykroć Stalin kosił ich wierchuszkę. Dopiero Chruszczow... Gadaliśmy o literaturze, o tym, co u nich w kraju rosło karłowate, i o emigrantach. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że będzie ambasadorem w Waszyngtonie.
Swobodnie mówił po polsku, żonę miał ze Śląska. Opolaczył się - jak na niego warczeli zawistni koledzy, bo potrafił się stawiać i wygarnąć, co myśli o konieczności drukowania zgodnego z żądaniami "centrali". Bywał tak nietaktowny, że i m i l c z a ł opozycyjnie, a tym ośmielał innych, często starszych od siebie, zasłużonych i nagradzanych, d o ś w i a d c z o n y c h, a więc i
ostrożniutkich
. Tego ich nauczyło życie, a żyć się chciało, zwłaszcza wygodnie. No i ukraińską kulturę troskliwie chroniono w rezerwacie folkloru. Jeśli niektóre z zabytków, zwłaszcza religijne, ocalały, to często dzięki funduszom, jakie z Kanady napływały na konserwację.
Wieczorem, już w Zakopanem, z okna hotelu "Kasprowy", góry zobaczyliśmy w śniegu. Przypomniałem sobie słowa pani Czesławy: "On tak lubił Zakopane zimą". Pomyślałem: wyłączył wiosnę, rozścielił biały całun. Wracał tu, po swojemu dawał o tym znać, bo za oknem śnieg kurzył w najlepsze.
|