Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_0402000000004
Tytuł:
Wydawca: Znak
Źródło: Przestrzeń dzieł wiecznych : eseje o tradycji kultury śródziemnomorskiej
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_nklas
Autorzy: Zygmunt Kubiak,  
Data publikacji: 1993
STRATFORD
Nasi turyści albo podróżnicy, którzy odwiedzają Londyn, rzadko kiedy wsiadają do pociągu, który by ich zawiózł z angielskiej stolicy do najważniejszego miasta Anglii literackiej, do rodzinnego miejsca Szekspira, Stratfordu. Sam byłem tam tylko raz w życiu, ale ilekroć dziś otwieram przywiezioną stamtąd książkę, zarys biografii Szekspirowskiej, z naklejką na wewnętrznej stronie okładki: Purchased at Shakespeare's Birthplace, "Kupione w miejscu narodzin Szekspira", zaraz się przede mną złoci ten wiosenny dzień, kiedy tam byłem. Widzę rzekę Avon, zieloną pośród zielonych wierzb — szekspirowskie to jest drzewo, szumiące nawet w smutnej piosence Desdemony. Widzę Królewski Teatr Szekspirowski nad brzegiem Avonu, u stóp teatru łabędzie. Teatr, ceglasty i niezbyt ładny, zbudowano w roku 1932, aby gościł festiwale szekspirowskie. Żadnego przedstawienia podczas mojej wizyty w Stratfordzie nie obejrzałem, niestety nie miałem na to czasu. Ale widziałem przed laty w Warszawie, na deskach Teatru Polskiego, spektakl przybyłego do nas gościnnie zespołu z owego teatru: był to Tytus Andronikus, może najgorsza sztuka w całym kanonie Szekspirowskim, uważana przez szekspirologów za dotkniętą co najwyżej, a nie napisaną przez poetę, który nieraz przerabiał cudze teksty — krwawa makabra kołysząca się w swej artystycznej strukturze na pograniczu ponurej farsy. Ale królową Gotów, Tamorą, była w tym przedstawieniu zachwycająca Vivian Leigh, a Tytusa, walczącego z Gotami wodza rzymskiego, kreował nie kto inny, lecz sam Laurence Olivier — zmarły teraz, niedawno, i pogrzebany pośród wielkich twórców angielskiej kultury w Opactwie Westminsterskim. Do dziś nie mogę zapomnieć, jak chodził on, chodził po scenie, jakby maniakalnie. Nie miotał się, lecz tylko chodził, ale tak, że to chwytało za gardło. Widziałem też, w różnych latach, kilka szekspirowskich przedstawień polskich, z których najbardziej zostało mi w pamięci to, które było u początku: gdy po raz pierwszy w życiu oglądałem Szekspira na scenie, a było to także w Teatrze Polskim, jeszcze za życia wielkiego Adwentowicza. Przedstawiano Burzę, on był Prosperem. Olśnił mnie — w tej chyba najbardziej tajemniczej ze sztuk Szekspira, w której poeta jakby żegnał się z nami, zostawiał nas, a sam patrzył gdzieś nad naszymi głowami — gdzie? "Our revels now are ended" — mówi Prospero do Ferdynanda. "Skończyło się nasze widowisko. Ci nasi aktorzy, jak ich zapowiedziałem tobie, wszyscy byli duchami i oto wtopili się w powietrze, w lotne powietrze…" Nie mogę powiedzieć, żebym teraz na każdy spektakl szekspirowski śpieszył do teatru. Dzieła Szekspira są ciągle przy mnie, ale właśnie jako książka do czytania. Nie jestem w tym odosobniony, na pewno wielu z nas woli te dramaty czytać niż oglądać na scenie. Ogrom poezji, jaki się w nich zawiera, tylko częściowo, tylko ułomnie może się przejawić w najświetniejszym nawet przedstawieniu. Ta poezja przerasta teatr, jest najpełniej sobą, gdy obcujemy tylko z książką i gdy ona przemawia tylko do nas swoim wołaniem, a zwłaszcza swoim szeptem. Kiedyś w niewielkim mieście amerykańskim, Iowa City, idąc zimowym wieczorem przez zaśnieżone i opustoszałe już ulice — pośród tych niezapomnianych domków w stylu "kolonialnym" — nagle widzę otwarty domek, właściwie jedną salę, a w niej fotele przy kominku i stoliku, dzbanek i szklanki, kran z wodą, zaciszne miejsce, gdzie można wejść, jeśli jest mróz, ogrzać się i odpocząć. A na półce dwie książki do czytania: Biblia i Szekspir. "Czy wolelibyście utracić Imperium Brytyjskie czy Szekspira?" — pytał Anglików Thomas Carlyle. Po jednych imperiach przychodzą następne imperia — aby także przeminąć. A dzieło Szekspira trwa. Ta poezja, jak na to zwracają uwagę nieprzeliczeni angielscy komentatorzy, często świetni, potrafi nas zaczarować nieraz trzema, czterema słowami: "The rest is silence" — "Reszta jest milczeniem"; "Think, we had mothers" — "Pomyśl, mieliśmy matki".
Czasami te czarodziejskie słowa muszą filolodzy wydobywać spod gruzu, jakby spod tego szlamu, z którego archeolodzy otrząsają antyczne rzeźby — spod gruzu błędów drukarskich, będących skazą pierwszych wydań sztuk Szekspirowskich, publikowanych pośpiesznie, nieraz przez edytorów piratów, nie respektujących prawa autorskiego. W dramacie o Henryku V oberżystka opowiada o ostatniej chorobie jednego z najsłynniejszych Szekspirowskich bohaterów, grubego Falstaffa, wielkiego opoja i łgarza, w duszy prostego jak dziecko: leżał bezsilny, "nos miał ostry jak pióro" — i tu padały niezrozumiałe słowa: "a table of green fields" — "tafla zielonych pól"? Wielki filolog w XVIII wieku, Theobald, w chwili natchnienia pojął, że to trzeba czytać: "a'babbled of green fields" — "on (Falstaff) coś mamrotał o zielonych polach". Ale miałem przecież opowiadać o Stratfordzie. Z zielonego brzegu Avonu, spośród zarośli, wznosi się wieża kościoła Świętej Trójcy, Holy Trinity Church, gdzie są groby Williama Szekspira, jego żony Anny, jednej z jego córek, Zuzanny, jak też męża Zuzanny i męża wnuczki Williama; słynny napis nad prochami poety błogosławi tego, kto uszanuje jego kości, rzuca klątwę na tego, kto by je ruszył. Stojąc przed ołtarzem, widzi się po lewej stronie, na ścianie prezbiterium, słynną rzeźbę, popiersie poety, które może być dosyć wiernym jego portretem, bo podobne jest do dwóch starych wizerunków malowanych, a wykonano tę rzeźbę w czasie, gdy jeszcze żyli sędziowie podobieństwa, wdowa, obie córki, Zuzanna i Judyta, i zięciowie. Inni ludzie w miasteczku też dobrze znali Williama Szekspira, przede wszystkim jako człowieka, który bardzo pilnie się troszczył o egzystencję swojej rodziny. Dzięki zarobkom z pracy teatralnej Williama ojciec jego, John Szekspir, syn dosyć ubogiego wieśniaka, wyrabiający rękawiczki, a handlujący też wełną, zbożem i skórą, stał się jednym z najmożniejszych w miasteczku obywateli, uzyskał herb z inskrypcją francuską Non Sanz Droict — "nie bez prawa", córki zaś poety miały bardzo godziwe posagi. Żeby tak wyposażyć rodzinę, poeta musiał był na kilkanaście lat wyjechać do Londynu i w Stratfordzie bywał tylko gościem. W Londynie napisał prawie wszystkie swoje dramaty.
Ale w roku 1611 wrócił, jak się zdaje, na stałe do Stratfordu, gdzie miał przeżyć na ziemi jeszcze pięć lat. Chyba tu, na łonie rodziny, napisał Burzę. Wychodzimy z kościoła stratfordzkiego, idziemy ulicami pięknego, średniowieczno-renesansowego miasteczka. Z jednej z nich można wejść do długiego, jednopiętrowego budynku, paskowanego od góry do dołu, jak zebra, czarnymi belkami na tle białego tynku. Jest to tzw. Grammar School, dziś powiedzielibyśmy: szkoła średnia; w wielkiej sali na parterze