Gniewny - bardziej nawet na świat niż na tego małego - wyprowadził chłopca z auli, ściskając go mocno za ramię, słabe jak u kurczaka. Zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz. Winowajca, chuchro jedno, cierpliwie czekał.
W milczeniu zeszli po szerokich schodach. Chłopak co chwila zerkał bokiem, jakby się bał, że oberwie po uchu. No, no - nie ma strachu. Stary Jankowiak nigdy dzieci nie bił. Ale na wszelki wypadek odpowiedział chłopcu surowym spojrzeniem i
chrząknął
groźnie.
Kiedy zeszli na parter, ujrzeli tę czarniawą, która siedziała dokładnie tak samo jak przedtem: nogi na całą długość wyciągnięte, ręka wystawiona przed siebie, w powietrze. Istny dom wariatów. Panie Boże, co to za dziwadła dziś rosną, na tych wszystkich zagranicznych witaminach.
|