Nie masz racji, Agnieszko. Powiedziałem tylko o moim pierwszyzn wrażeniu. A czy mi się później podobała? Oczywiście, przecież patrzyłem na nią oczami Wojtka, który ją kochał mało skomplikowaną, odwzajemnianą miłością.
Na wiosnę 1939 roku, w samą Wielkanoc, byłem na ich ślubie w roli
drużby
. Ojciec Wojtka wtedy już nie żył. Teresa ze swoim młodszym synem, delikatnym i nieśmiałym chłopcem, podczas weselnego obiadu siedziała z dala ode mnie. Chociaż nie lubię przemawiać, wygłosiłem toast, a chwaląc urodę Diany i zalety Wojtka napomknąłem o Teresie, jako tej, która jednoczy w sobie wszystkie te dodatnie cechy. Może mi się tylko zdawało, ale mógłbym przysiąc, że po znękanej, przedwcześnie zwiędłej twarzy Teresy spłynęły dwie łzy. Gdy goście odśpiewali "sto lat", Wojtek chwycił mnie za rękę i zaciągnął do matki.
- Mamo - powiedział - to nasz prawdziwy przyjaciel. Pocałuj go.
|