Dane tekstu dla wyniku: 1
Identyfikator tekstu: PWN_2002000000069
Tytuł:
Wydawca: Muza
Źródło: Opowiadania zwykłe
Kanał: #kanal_ksiazka
Typ: #typ_lit
Autorzy: Wiesław Dymny,  
Data publikacji: 1997
, człowieku! - będzie mówił sierżant, z niechęcią patrząc na Starego. - Musimy go złapać - powie Stary. - Może on jest wam niepotrzebny. Może wam będzie wygodniej, żeby on tam w lesie siedział aż do śmierci. Ale mnie on jest potrzebny. Ja go muszę mieć. Nie dziś, to za pięć, za dziesięć lat, jak odsiedzi, będzie mój. Musimy go złapać dla mnie. Zrobicie to dla starego człowieka. Siadajcie na "gazik", sierżancie. Jedziemy go złapać dla mnie.
Będzie to mówił na pozór spokojnie, ale sierżant nie ośmieli się mu
sprzeciwić. Popatrzywszy na Starego powie:
- No już dobrze, dobrze.
Zdziwił się więc, kiedy zapukał do drzwi dyżurki i nie usłyszał tego
"wlazł", którego się spodziewał. Nie usłyszał nic. Zapukał po raz
drugi. Dopiero jakiś kapral oznajmił mu, że sierżanta nie ma i nikogo w
tej chwili, ale jeżeli mu bardzo zależy, to niech poczeka na Dyżurnego,
który powinien zaraz wrócić, bo poszedł tylko na piwo.
- Skoro on poszedł na piwo, to pewnie jest w gospodzie. Tam pójdę -
Stary na to i poszedł. Bez trudu go znalazł, bo w gospodzie tylko jeden
gość był w mundurze. Podszedł do niego:
- Złamane? Piwo złamane?
- Grzane - odrzekł Dyżurny.
- Mam wam coś powiedzieć - Stary do niego.
- Możecie mówić. Tu nikt nie słyszy. Wszyscy piją - powiedział
Dyżurny.
- Mój syn zmartwychwstał - Stary akcentował dokładnie każdą zgłoskę.
Dyżurny popatrzył na niego uważnie, a potem rzekł bez żadnego związku:
- Ostatnio to się często zdarza. - Uśmiechnął się i mrugnął do
Starego.
- Pewnie z daleka idziecie, żeby mi to powiedzieć. Pewnie napijecie
się grzanego piwa. - I od razu zaczął mówić dalej. - Tam u was, w
górze, to prawie codziennie coś się dzieje takiego, co nie zdarzyłoby
się nigdzie tu, na dole. Idzie sobie baba lasem i nawet się nie
obejrzy, jak zobaczy Pannę Marię albo zgubi góral siekierę w lesie,
idzie jej szukać, a tu patrzy, św. Antoni Padewski idzie mu naprzeciw,
uśmiecha się i mówi:
- A gdzie to, Józefie, idziecie?
- Ano po siekierę - mówi Józef.
- Pomyślałem o was - mówi Antoni. - Oto wasza siekiera, Józefie, a
czy wy o mnie pomyśleliście? - pyta oddając siekierę.
- Nie myślałem, ale wam dziękuję, pomyślę o was, Antoni - mówi Józef.
Antoni nagle znika, a Józef stoi z siekierą w ręce i dopiero po
chwili dociera do niego to, że gadał z kimś, kto mu siekierę w lesie
znalazł. Strach go opada więc okropny i za kilka godzin jest już w
komisariacie zdyszany i spocony:
- Albo to był duch, albo jaki głupi...
Potem wraca do domu, a na wiosnę w tym miejscu stawia kapliczkę.
Przychodzą zewsząd baby i modlą się, zamiast robić w polu. Ot, i taki z
tego pożytek. A wam syn zmartwychwstał? No, no...
- Nie zmartwychwstał. Tak tylko powiedziałem. On wcale nie umarł
jeszcze - powiada Stary.
- No to co w tym dziwnego? Czekajcie no, czekajcie - mówi Dyżurny,
jakby nagle wszystko zrozumiał. - To wy pewnie chcecie, żeby on umarł.
Co? Przyznajcie się od razu, bez żadnego owijania w bawełnę! - woła
nagle groźnym urzędowym tonem. - Dybiecie na niego. Co? Jak wam tam?
- Kret. Stary Kret z Grapki - mówi Stary.
- No, Kret, co jest z wami? Starzyście, a jeszcze chcecie syna
ukatrupić. Jakby wam mało było własnej śmierci, co niedługo nastąpi -
ciągnie Dyżurny.
Więc Stary po kolei zaczyna mu wszystko opowiadać. Jak to oni siedzą
na Grapce, od chwili kiedy w ogóle ta Grapka jest Grapką. Jak to
wszyscy Kretowie, kiedy ich brali do wojska, uciekali z tego wojska.
Jak to oni bronili się zawzięcie i uparcie przed jakąkolwiek niewolą.
Jak to żaden z nich nigdy karku nie zgiął przed nikim. Wolał zginąć niż
to zrobić. Opowiedział, jak zdezerterował pradziadek, dziadek, ojciec.
Jak zdezerterował on sam i jak to było z jego synem.
Byli już na posterunku. Dyżurny siedział za drewnianym poplamionym stołem i pisał na olbrzymim formularzu wszystko, co mówił Stary. - Zabrali go gdzieś przed Bożym Narodzeniem. Ale nie po dobroci. O nie. Przyjechały tu "kanarki", wsadzili go do "budy" i powieźli. Nawet się pożegnać z matką nie zdążył. Zabrali go, to zabrali. Posiedzi sobie trochę, ze dwa lata, i wróci - pomyślałem sobie wtedy. Dwa lata to nie pięć. Da się wytrzymać. Ale nie upłynę