, człowieku! - będzie mówił sierżant, z niechęcią patrząc na
Starego.
- Musimy go złapać - powie Stary. - Może on jest wam niepotrzebny.
Może wam będzie wygodniej, żeby on tam w lesie siedział aż do śmierci.
Ale mnie on jest potrzebny. Ja go muszę mieć. Nie dziś, to za pięć, za
dziesięć lat, jak odsiedzi, będzie mój. Musimy go złapać dla mnie.
Zrobicie to dla starego człowieka. Siadajcie na "gazik", sierżancie.
Jedziemy go złapać dla mnie.
Będzie to mówił na pozór spokojnie, ale sierżant nie ośmieli się mu sprzeciwić. Popatrzywszy na Starego powie: - No już dobrze, dobrze. Zdziwił się więc, kiedy zapukał do drzwi dyżurki i nie usłyszał tego "wlazł", którego się spodziewał. Nie usłyszał nic. Zapukał po raz drugi. Dopiero jakiś kapral oznajmił mu, że sierżanta nie ma i nikogo w tej chwili, ale jeżeli mu bardzo zależy, to niech poczeka na Dyżurnego, który powinien zaraz wrócić, bo poszedł tylko na piwo. - Skoro on poszedł na piwo, to pewnie jest w gospodzie. Tam pójdę - Stary na to i poszedł. Bez trudu go znalazł, bo w gospodzie tylko jeden gość był w mundurze. Podszedł do niego: - Złamane? Piwo złamane? - Grzane - odrzekł Dyżurny. - Mam wam coś powiedzieć - Stary do niego. - Możecie mówić. Tu nikt nie słyszy. Wszyscy piją - powiedział Dyżurny. - Mój syn zmartwychwstał - Stary
akcentował
dokładnie każdą zgłoskę. Dyżurny popatrzył na niego uważnie, a potem rzekł bez żadnego związku: - Ostatnio to się często zdarza. - Uśmiechnął się i mrugnął do Starego. - Pewnie z daleka idziecie, żeby mi to powiedzieć. Pewnie napijecie się grzanego piwa. - I od razu zaczął mówić dalej. - Tam u was, w górze, to prawie codziennie coś się dzieje takiego, co nie zdarzyłoby się nigdzie tu, na dole. Idzie sobie baba lasem i nawet się nie obejrzy, jak zobaczy Pannę Marię albo zgubi góral siekierę w lesie, idzie jej szukać, a tu patrzy, św. Antoni Padewski idzie mu naprzeciw, uśmiecha się i mówi: - A gdzie to, Józefie, idziecie? - Ano po siekierę - mówi Józef. - Pomyślałem o was - mówi Antoni. - Oto wasza siekiera, Józefie, a czy wy o mnie pomyśleliście? - pyta oddając siekierę. - Nie myślałem, ale wam dziękuję, pomyślę o was, Antoni - mówi Józef. Antoni nagle znika, a Józef stoi z siekierą w ręce i dopiero po chwili dociera do niego to, że gadał z kimś, kto mu siekierę w lesie znalazł. Strach go opada więc okropny i za kilka godzin jest już w komisariacie zdyszany i spocony: - Albo to był duch, albo jaki głupi... Potem wraca do domu, a na wiosnę w tym miejscu stawia kapliczkę. Przychodzą zewsząd baby i modlą się, zamiast robić w polu. Ot, i taki z tego pożytek. A wam syn zmartwychwstał? No, no... - Nie zmartwychwstał. Tak tylko powiedziałem. On wcale nie umarł jeszcze - powiada Stary. - No to co w tym dziwnego? Czekajcie no, czekajcie - mówi Dyżurny, jakby nagle wszystko zrozumiał. - To wy pewnie chcecie, żeby on umarł. Co? Przyznajcie się od razu, bez żadnego owijania w bawełnę! - woła nagle groźnym urzędowym tonem. - Dybiecie na niego. Co? Jak wam tam? - Kret. Stary Kret z Grapki - mówi Stary. - No, Kret, co jest z wami? Starzyście, a jeszcze chcecie syna ukatrupić. Jakby wam mało było własnej śmierci, co niedługo nastąpi - ciągnie Dyżurny. Więc Stary po kolei zaczyna mu wszystko opowiadać. Jak to oni siedzą na Grapce, od chwili kiedy w ogóle ta Grapka jest Grapką. Jak to wszyscy Kretowie, kiedy ich brali do wojska, uciekali z tego wojska. Jak to oni bronili się zawzięcie i uparcie przed jakąkolwiek niewolą. Jak to żaden z nich nigdy karku nie zgiął przed nikim. Wolał zginąć niż to zrobić. Opowiedział, jak zdezerterował pradziadek, dziadek, ojciec. Jak zdezerterował on sam i jak to było z jego synem.
Byli już na posterunku. Dyżurny siedział za drewnianym poplamionym
stołem i pisał na olbrzymim formularzu wszystko, co mówił Stary.
- Zabrali go gdzieś przed Bożym Narodzeniem. Ale nie po dobroci. O
nie. Przyjechały tu "kanarki", wsadzili go do "budy" i powieźli. Nawet
się pożegnać z matką nie zdążył. Zabrali go, to zabrali. Posiedzi sobie
trochę, ze dwa lata, i wróci - pomyślałem sobie wtedy. Dwa lata to nie
pięć. Da się wytrzymać. Ale nie upłynę
|